Tajwańska szkoła… To było jedno z moich chyba najtrudniejszych zderzeń z rzeczywistością tutaj. Pierwszy września, moja host mama przywiozła mnie do kampusu w Banqiao. Na początku był chaos. Jeden nauczyciel mówił, żebym szła w prawo, drugi, że “nie, nie, w lewo”, więc stałam w miejscu, próbując nie panikować.
W końcu zabrano mnie na scenę, gdzie dyrektorka postawiła mnie przed całą szkołą (która ma według wikipedii około 2400 uczniów) i to chyba było jedno z tych zdarzeń, które najbardziej wyryły mi się w pamięci. Dwa tysiące czterysta par oczu wgapionych we mnie, pustka w głowie, poza świadomością, że powinnam się w tym momencie przedstawić po chińsku. A potem wszystko poszło gładko. Powiedziałam łamanym chińskim kilka zdań o sobie i dlaczego tu jestem, zeszłam ze sceny i właśnie tak to wszystko się zaczęło.
W szkole zwykle spędzamy czas od godziny 8:10, aż do 17:00, w międzyczasie mając przerwę na lunch (12:00-12:30) oraz przerwę na drzemkę (12:30-13:10) i oczywiście systemowe przerwy dziesięciominutowe co lekcję. Każda godzina lekcyjna trwa pięćdziesiąt minut. Na samych zajęciach muszę przebywać łącznie dziesięć godzin w tygodniu, resztę czasu spędzam w bibliotece szkolnej, gdzie przeważnie powtarzam chiński (mimo że sporą część wolnego czasu tam, spędzam na oglądaniu Netflixa).
Poza szkołą, w tygodniu roboczym mam dwa razy po trzy godziny zajęć z języka chińskiego, które są już mniej łatwym tematem do przejścia, niż szkoła. Przede wszystkim dlatego, że uczymy się bardzo, BARDZO dużo. Jako że jestem w najwyższej grupie językowej, sprawdziany mam co zajęcia, przynajmniej za każdym razem, kiedy się przygotowuję wieczorem z kolejnego rozdziału książki, myślę o tym, że będę się w stanie dogadać, a to zawsze plus. W maju tutejsze Rotary oferuje nam zdawanie egzaminu państwowego z chińskiego, więc można powiedzieć, że gra jest warta świeczki, bo zdecydowanie fajnie jest wrócić z wymiany z certyfikatem, że “tak, mówię w tym języku”.
Co do języka… Sam mandaryński jest dość specyficzny. Zawsze, gdy wychodzimy z wymieńcami, mamy debatę, bo dla jednych trudniej jest zapamiętać znaki, dla innych nauczyć się gramatyki, a dla kolejnej grupy przełamać strach mówienia do lokalsów. Ale ostatecznie stereotyp “najtrudniejszego języka świata” nie jest koniecznie prawdziwy. Wiadomo, że łatwiej nam – Europejczykom – przyjdzie jakiś język z naszej grupy językowej, ale chiński lubi jak mu się poświęca czas. I wtedy nie jest naprawdę aż tak trudno.
W sprawie pytań:
Facebook: Yin Liou
Gmail: kotodorileo@gmail.com