Powitał nas tłum uśmiechów, fleszy, flag i chorągiewek…

Powitał nas tłum uśmiechów, fleszy, flag i chorągiewek…

“The adventure doesn’t begin, until something goes wrong…”

~ Casey Neistat

 

Czwartek/Piątek, 24/25.08.2017

Dziś mój wielki dzień. Po ostatniej, dwugodzinnej podróży na trasie Lublin – Warszawa pożegnałem się z Mamą, która odwiozła mnie na lotnisko. Oczywiście trzeba było dopłacić za nadbagaż, miałem 31.9 kg, ale spróbuj wytłumaczyć komuś, że do tej jednej walizki zmieściłeś całe swoje 18-to letnie życie, tego linie lotnicze nie biorą pod uwagę. Czekał nas długi lot. Warszawa – Monachium – Hong Kong – Kaohsiung.
Problemy zaczęły się 50m od wejścia na lotnisko, przez całą akcję z przepakowywaniem ledwo zdążyliśmy na samolot. Po krótkim sprincie z przeszkodami Ja, Maria i Mikołaj, których poznałem jeszcze w Bydgoszczy siedzieliśmy na pokładzie prawie pustego samolotu do Monachium. Dalej może być już tylko lepiej, co nie?

No nie było. Oszczędzę wam opowieści o zgubionej karcie pokładowej (nie ja!) , opóźnionym samolocie, zgubionym bagażu (też nie ja!) oraz szaleńczym biegu po lotnisku w Hong Kongu.
O godzinie 20:00 czasu ichniego wyszliśmy do hali przylotów na lotnisku w Kaohsiung.

 

 

 

Powitał nas tłum uśmiechów, fleszy, flag i chorągiewek. Po obowiązkowych zdjęciach zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy w krótką podróż do Tainan. Warto przy tym wspomnieć o temperaturze. Była już 20:30, a żar jaki uderzył we mnie podczas wychodzenia z lotniska zapamiętam na długo.
Brace yourself, winter is comming!

Ku mojemu zaskoczeniu pojechaliśmy prosto na meeting klubu Rotary. Czekali na mnie do 21:00, żeby mnie powitać, co uczynili z wielkim rozmachem. Zjadłem kilka naprawdę dziwnych rzeczy wliczając smażoną krewetkę na patyku. Po zjedzonej kolacji. Pojechałem wreszcie do mojego nowego domu. Śmieszna jest budowa mieszkań na Tajwanie. Cały dom mieści się na zapleczu garażu, żeby wejść do środka trzeba przejść przez niezabudowany garaż. A jak się siedzi przy rodzinnym obiedzie to jest piękny widok na tył twojego auta! Była północ, 18:00 w Polsce, ale byłem tak zmęczony całą podróżą, że padłem jak zabity…

 

 

Sobota, 26.08.2017

Mój host Tata widocznie nie wie czym jest „Jet Lag”, bo następnego dnia zerwał mnie o 9:00 (moja 3 w nocy!). Pojechaliśmy do swego rodzaju świetlicy, przy kościele katolickim. Były tam dwie grupy – Seniorzy, podopieczni  tego domu zakonnego (chyba) oraz kilkanaście dzieciaków (też stamtąd). Rotary organizowało tam rożnego rodzaju zabawy i zajęcia naukowe dla dzieci oraz karaoke i potańcówkę dla seniorów. Miło popatrzeć jak ludzie, którzy na co dzień są dyrektorami dużych firm, artystami, właścicielami biur podróży, bawią się, gotują i leją wodą z dzieciakami. Ważną kwestią do poruszenia jest jedzenie. Przeżyłem ogromny zawód… Było dokładnie jak w domu: Sushi, arbuz, pierogi, zupka chińska i przesłodzona czarna herbata!!!

Wszystko było pyszne! 😉
Cały cyrk zakończył się około 15:30 i wróciliśmy do domu. (jechaliśmy około godziny). Potem poszliśmy do restauracji. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Był to ogromny „szwedzki stół”, z każdym rodzajem mięsa i ryżu jakie możesz sobie wyobrazić. Na każdym stole, stała wieelka miska z wrzącą wodą do której wrzucało się kawałek surowego mięsa i wypływał ugotowany. Fajne! Z ciekawszych rzeczy: 1. Uciekła mi krewetka z talerza (nie, nie spadła – UCIEKŁA!) 2. Zjadłem ośmiornicę 3. Zjadłem WĘŻA (dopiero potem się dowiedziałem, tak to bym nie dotknął!) Było bardzo miło! Od znajomej z klubu dostałem książkę z rozmówkami po chińsku i mam jak komunikować się  z Tatą Kevinem. Mam już normalną kołdrę a jutro załatwię szafkę – których nie było 😊.

 

 

Niedziela, 27.08.2017

Przez chwilę miałem nadzieję, że ominie mnie tragedia Jet Lag’u. Pierwszy dzień poszedł mi bardzo dobrze. Myliłem się. W niedzielę wstałem o 13. Nie było to nic przyjemnego bo i tak byłem bardzo senny. Na szczęście jedyną misją na ten dzień było – kupić książkę do nauki Chińskiego! Mission Complete! Na Tajwanie słońce zachodzi bardzo wcześnie – o 19 jest już ciemno. Kiedy wyszliśmy ze wszystkimi książkami (sztuk dwie) była już noc. Poszliśmy na kolację do podobnej restauracji jak ostatnio, ale tym razem bez udziwnień. Zjadłem kurczaka z warzywami, i kilka innych rzeczy. Największym fenomenem okazała się chińska zupa. Jakbym miał ją jakoś opisać, to była to słodka, mleczna zupa z dodatkiem ciasta francuskiego. 10/10! Tej nocy padłem jeszcze szybciej niż ostatnio. Chyba przegrywam walkę z jet lag’iem…

 

 

Poniedziałek, 28.08.2017

Dziś z samego rana pojechałem z moim Host Tatą do jego biura. Cel na dziś: pozałatwiać sprawy formalne, ubezpieczenie, wymianę waluty, drobne zakupy itp. Myślicie, że w Polskich urzędach są jaja… Tutaj to istny cyrk. Czekaliśmy chyba godzinę, żeby dowiedzieć się, że trzeba mieć xero dokumentów które składamy, po kolejnej godzinie udało się złożyć wniosek o wydanie Tajwańskiego ID. Po wygranej bitwie wróciliśmy do biura. Przesiedzieliśmy tam aż do kolacji, Host tata pracował a ja po kolei zamieniałem słowo z każdym jego pracownikiem. Wszyscy byli bardzo ciekawi białego człowieka, szczególnie dzieci pracowników, które też tam były. O 19:00 pojechaliśmy na kolację. Na Tajwanie je się 3 posiłki: śniadanie, lunch, i dużą kolację. Tajwańczycy jedzą dużo i długo, kolacja może trwać nawet dwie godziny. Trzeba umieć powiedzieć NIE, kiedy wciskają w ciebie „jeszcze tylko jedną krewetkę”!

 

P.S. Polecam poćwiczyć jedzenie pałeczkami przed wyjazdem, bardzo sobie ułatwicie!

 

 

Środa 30.09.2017 – Pierwszy dzień SZKOŁY(?)

Piszę to na świeżo. Wiele emocji przelatuje mi przez głowę, ale to dobrze, będę opisywał subiektywnie i z serca. Ostrzegam, że będzie to dość negatywny wpis.

Dziś był pierwszy dzień szkoły. Moje liceum znajduje się jakieś 30 minut drogi od miejsca zamieszkania. Na szczęście mam ten komfort i rano do szkoły rano odwozi mnie tata więc nie muszę jechać o 7:00. W tym miejscu warto zaznaczyć, że szkoła do której chodzę nie jest w żaden sposób powiązana z wojskiem, nie ma w niej też klasy militarnej. Mimo to bramy wjazdowej pilnuje strażnik ubrany w mundur wojskowy. Jeśli nie masz regulaminowego munduru, i torby z logo szkoły to wcale nie zostaniesz wpuszczony. Kiedy już wejdę muszę zgłosić się do biura „generała” – tak nazywam dowódcę sił zbrojnych szkoły, który ma najwięcej odznak na mundurze. Wszyscy uczniowie salutują na korytarzu kiedy go widzą. Cała szkoła przypomina trochę ośrodek wczasowy lub więzienie – jak kto woli. zbudowana jest na planie wielkiego prostokąta z dużym spacerniakiem w środku. Budynek ma dwa piętra i każda klasa jest osobnym pomieszczeniem z wyjściem na długi balkon. W klasach są klimatyzatory, ale włączać je można dopiero po 10:00. Nie wiem dlaczego…

 

Na wielkiej sali gimnastycznej odbyło się oficjalne rozpoczęcie roku szkolnego. Mieliśmy swoje 5 minut na scenie. Przywitaliśmy się z dwoma tysiącami uczniów, ubranych w identyczne uniformy. Białe koszulki – chłopcy z fioletowym paskiem, dziewczyny z różowym. Poza osobliwymi kobietami-manekinami notującymi coś na podkładkach bez ruchu przez 2 godziny sektory sali były patrolowane przez strażników w wojskowych mundurach.
Jedno trzeba przyznać – ludzie są bardzo serdeczni, uprzejmi i pomocni. Każdy bez wyjątku zawsze podchodzi z uśmiechem na ustach i próbuje powiedzieć po angielsku więcej niż dwa słowa. Jeżeli myślicie, że po takiej surowej edukacji uczniowie mówią w stopniu komunikatywnym po angielsku to się mylicie. Nie przeszkadza to jednak w odbijaniu dziesiątek uśmiechów, skinień i innych przywitań na szkolnym korytarzu. Moi koledzy już o tym pisali, ale ja potwierdzę tylko, że w szkole uczeń z wymiany jest traktowany jak gwiazda. Wszyscy chłopcy wydają okrzyki radości kiedy odpowiem im, albo przybiję piątkę a dziewczynom miękną kolana kiedy odwzajemniam ich uśmiech. Jak się zgodziłem na wspólne zdjęcie z grupą młodszych dziewczynek, to myślałem, że posikają się ze szczęścia. 😀 Ach to życie gwiazdy…

 

 

Lekcję kończę o 15:40, godzinę siedzę na murku żeby o 16:40 wtoczyć się do autobusów szkolnych wraz z innymi uczniami. Autobus odjeżdża o 17:00. Droga trwa około 45 minut, więc dopiero około 18:00 siadam w domu mojej Host Mamy do obiadu. Stamtąd zabiera mnie tata o 21:00 i mam dokładnie tyle czasu, żeby ogarnąć się, umyć, napisać dobranoc bliskim i zasnąć przed północą.

 

 

Mam bardzo mieszane uczucia co do szkoły. W moim myśleniu utwierdziła mnie rozmowa ze starszą znajomą z klubu Rotary. Wysnułem sobie wnioski, które teraz przedstawię:
Na Tajwanie system edukacji skonstruowany jest tak, aby wszystko było ułożone idealnie i chodziło jak w zegarku. Żaden uczeń nie ma prawa do indywidualności. Oni tego nie znają. Identyczne mundurki, identyczne torby, tu nie ma imion jest tylko numer wyhaftowany na koszulce. Uczeń jest tylko numerem. Niczym więcej. Twarze też muszą być identyczne. Zakazany jest makijaż, biżuteria, czy ZAROST. Tak, musiałem zgolić moją ukochaną brodę. Dla otoczenia to tylko zgolenie włosów na twarzy. Dla mnie to symbol uległości, podporządkowania i braku indywidualizmu.
Mnie zawsze uczono, że każdy jest wyjątkowy, że każdy ma swoje możliwości i może robić co tylko zapragnie w życiu. Tutaj jest odwrotnie. Dzieci są prowadzone za rękę od początku do końca. Tylko, że kiedyś ta ręka je puści a one boleśnie zderzą się z rzeczywistością.

 

Moje kolejne doświadczenia, zdjęcia i może filmy będę publikował na blogu: miloszkarski.blogspot.com

 

 

 

Więcej relacji tej osoby: