Podróże, podróże …

Podróże, podróże …

Kolejny miesiąc za mną, a ja po raz kolejny uświadamiam sobie, że Prokrastynacja pasowałaby lepiej na moje drugie imię niż Maria. Ale koniec grudnia jest bardzo pracowity nawet w Polsce, a co dopiero na wymianie.

Zacznijmy jednak od pierwszego tygodnia grudnia.  W pierwszą niedzielę odbył się ostatni turniej lacrosse w sezonie jesiennym , który rozegrałyśmy razem z prywatną grupą lacrosse, nazywaną Pipeline. Powiedzmy, że jeden wygrany mecz był sukcesem na skalę światową, ale głównym celem turnieju była możliwość trenowania dłużej, więc porażki nie potraktowałyśmy poważnie, raczej chciałyśmy spędzić czas razem. A że tego samego dnia Raina obchodziła swoje 18 urodziny, popołudniu poszłyśmy  na obiad do restauracji serwującej amerykańskie jedzenie.

 

Następny tydzień upłynął pod znakiem oczekiwania czwartku. Oprócz tego we wtorek wygłosiłam swoją prezentację o Polsce. Nie było to takie proste biorąc pod uwagę fakt, że dostałam tylko 9 minut. Wszyscy byli jednak pod wrażeniem i gratulowali mi udanej prezentacji.  W czwartek rano spakowaliśmy walizki, worki i plecaki i pojechaliśmy razem z Gabem do Orlando na niesamowity Disney Trip.  4 dni, 4 parki, 100 wymieńców i niezliczona ilość wspomnień.

 

Pomijając problem ze znalezieniem hotelu (nigdy więcej nie dotykam mapy w samochodzie) podróż do Orlando minęła szybko. Potem zakwaterowanie w hotelu i ruszyliśmy na podbój pierwszego parku- Disney Hollywood Studios. Zdecydowanie nie jest to największy i najbardziej interesujący park, ale większość atrakcji jest przeznaczona raczej dla starszych odwiedzających. Dlatego miałam niewątpliwie wątpliwą przyjemność poczuć swoje serce w gardle w Tower of Terror, czy osiągnąć prędkość całe-życie-przed-oczami na Rock’n’Roller Coaster. Do rzeczy, które zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu, ponieważ nie przyprawiały o zawał serca należały różne pokazy, m.in. przemarsze Szturmowców główną ulicą, czy Toy Story Mania, która bardziej przypomina wielką grę niż rollercoaster. Wieczorem obejrzeliśmy ostatni pokaz fajerwerków i złapaliśmy autobus jadący do hotelu. I był to ostatni dzień w Disney Worldzie, podczas którego na autobus nie musieliśmy czekać 45 minut. W hotelu udało nam się jeszcze załapać na ostanie 1,5h pływania w basenie, po czym po prostu poszliśmy spać, żeby nabrać sił przed najważniejszym, największym i najbardziej ekscytującym parkiem- Magic Kingdom.

 

Gdziekolwiek i kiedykolwiek pojedziecie z Rotary, oni zawsze postarają się załatwić coś ekstra. W naszym przypadku był to udział w programie YES- Youth Education Series. Jeśli powiem, że była to lekcja fizyki to zabrzmi to nudno i nieciekawie. Ale jeśli powiem, że była to lekcja fizyki, podczas której najpierw opowiadają o prawie fizyki działającym na rollercoasterze, a potem idziemy do największych atrakcji Magic Kingdom, które są jeszcze zamknięte dla zwyczajnych turystów i doświadczamy tych praw na własnej skórze? Brzmi zdecydowanie lepiej. Tym sposobem Splash Mountain (jedyne co mogę powiedzieć to NOPE), Big Thunder Mountain Railroad (zdecydowanie lepiej) i Pirates of the Caribbean zaliczyliśmy na początku dnia, bez olbrzymich kolejek, które są zmorą wszystkich Parków. Jedyną rzeczą, która tego dnia była nie do końca udana, była poranna pogoda. Tak, było zimno. I tak, przemoknięcie na Splash Mountain nie pomogło. Na szczęście potem się rozpogodziło i nasze dalsze doświadczenia były już cieplejsze. Ten dzień był także dniem, w którym w końcu znalazłam moją stałą grupę składającą się z dwóch Francuzek, Brazylijki, Japonki i Finki, a także odkryłam magię Fast Passes, co odmieniło moje życie, a przynajmniej najbliższe 3 dni. Tego dnia byłyśmy też na The Barnstormer, Buzz Lightyear’s Space Ranger Spin, Haunted Mansion, Small World, Jungle Cruise i Tomorrowland Speedway.  Był to długi dzień, pełen chodzenia, ale zdecydowanie mój ulubiony. Wieczorem odbyło się pizza and pool party, podczas którego dostaliśmy także koszulki z imionami wszystkich uczestników wycieczki.

 

Trzeci dzień spędziliśmy w Epcot. Jest to miejsce, w którym chodząc dookoła jeziora przechodzi się przez różne kraje. Jest tam Kanada, Anglia, Francja, Maroko, Japonia, Włochy, Niemcy, Chiny, Norwegia, Meksyk i Stany. Każde miejsce jest stylizowane na dany kraj, można spróbować jedzenia typowego dla danego regionu, są tam sklepy z przedmiotami importowanymi zza granicy, a większość pracowników oprócz angielskiego posługuje się także drugim językiem. W skrócie: raj dla uczestników wymiany. Druga część parku nazywana jest Future World i można tam wsiąść do symulatora przyszłości, ale także dowiedzieć się sporo o przeszłości. Atrakcje, które odwiedziłyśmy to: Disney & Pixar Short Film Festival, Gran Fiesta Tour Starring The Three Caballeros, Impressions de France, Journey Into Imagination With Figment, Mission: SPACE, O Canada!, Project Tomorrow, Spaceship Earth i Test Track. Wieczorem zjedliśmy wszyscy razem obiad, składający się z amerykańskiego jedzenia, którym wbrew pozorom nie są burgery czy hot dogi, ale kukurydza, ziemniaki i wieprzowina z grilla. Następnie udaliśmy się w specjalnie zarezerwowane dla nas miejsce, aby podziwiać niesamowity pokaz fajerwerków, po czym wróciliśmy do hotelu, aby spędzić ostatnią wspólną noc.

 

Do Animal Kingdom pojechaliśmy w niedzielę i spędziliśmy tam tylko pół dnia, ponieważ trzeba było jeszcze wrócić do domu. Z tego powodu mieliśmy tylko tyle czasu, żeby pójść na Expedition Everest, It’s Tough to be a Bug! i Festival of the Lion King. Potem już tylko wpakowaliśmy się do autobusu, wróciliśmy do hotelu i znaleźliśmy swoich kierowców. Po powrocie do domu nie pozostało nic innego jak pójść spać, przecież następnego dnia trzeba było iść do szkoły.

 

Tydzień po powrocie z Disney Trip był moim ostatnim tygodniem w szkole przed Bożym Narodzeniem i jednym z ostatnich w pierwszym semestrze. Dlatego też od środy do piątku odbywały się egzaminy semestralne. Wyglądają one mniej więcej tak, że każdego dnia ma się przypisane 2 przedmioty: w środę lekcja pierwsza i szósta, czyli angielski i anatomia; w czwartek druga i piąta- psychologia i historia Stanów; a w piątek matematyka i hiszpański. Każdy egzamin trwa 2 godziny, poprzedza go 40 minut powtórki, a lunch przeobraża się w chaos, ponieważ każdy ma codziennie inny. Egzaminy są całkiem istotne, ponieważ stanowią 20% oceny semestralnej, ale nauczyciele spędzają bardzo dużo czasu na powtórkach, więc zwykle nie ma się o co martwić.

Ostatni tydzień przed Świętami spędziłyśmy na dekorowaniu choinki, przeobrażaniu domku dla lalek w domek świąteczny i przygotowaniach do Wigilii.

 

A ponieważ wpadłam na genialny pomysł ugotowania kilku polskich potraw na Wigilię od czwartku większość czasu spędziłam w kuchni. Za to w sobotę na stole pojawiły się łazanki z kapustą, pierogi ruskie, barszcz, fasolka, pierogi z suszonymi śliwkami, strudel z jabłkami i pierniczki. Po południu przyjechała rodzina Amie i prawie całe jedzenie zniknęło. Wieczorem poszłam w odwiedziny do mojej następnej host rodziny, żeby spotkać się z ich rodziną i zobaczyć dom, do którego przeprowadzałam się w przeciągu 5 dni.

 

Następnego dnia rano nadszedł czas, żeby otworzyć prezenty. Amerykanie torturują samych siebie, ponieważ prezenty pod choinką pojawiają się nawet tydzień przed Świętami, ale nie można ich otworzyć aż do świątecznego poranka. Wtedy też sprawdza się, co przyniósł Mikołaj i co włożył do skarpet. Zwykle są pełne słodyczy, ale my znalazłyśmy tam pomarańcze, drobne przedmioty i karty prezentowe. Potem otwiera się prezenty pod choinką- od Mikołaja, ale też od rodziny i przyjaciół.

 

Po prezentach pojechałyśmy na farmę, gdzie razem  z dziadkami zjadłyśmy świąteczny lunch i pojechałyśmy na szybką kąpiel do źródeł.

 

W następnym tygodniu odwiedziłyśmy różne muzea w Gainesville, zaczynając w Hotel Thomas, w którym mieści się teraz muzeum sztuki, kończąc na Muzeum Historii Naturalnej i Farmie Motyli.

 

W ostatni czwartek zmieniłam rodzinę. Najbliższe 6 miesięcy spędzę razem z rodziną Mullally. Nicole, Andrew, Sophie, Stella i Viviane mieszkają blisko mojej szkoły w ogromnym, dwupiętrowym domu. Nie bardzo wiem co więcej mogę jeszcze napisać, ponieważ mieszkam tu dopiero 4 dni, z czego jeden spędziłam w Jacksonville.  Zdecydowanie jest to coś innego, niż to do czego do tej pory przywykłam.

 

Sylwestra i Nowy Rok spędziłam razem z innymi wymieńcami z mojego dystryktu w Jacksonville. Piekliśmy pianki, graliśmy w ping ponga, oglądaliśmy filmy, a momentem kulminacyjnym były fajerwerki oglądane z pomostu na St. John’s River .

 

W Nowy Rok Amie odebrała mnie z domu, w którym odbywało się przyjęcie i pojechałyśmy do St. Augustine. Zjadłyśmy lody, obeszłyśmy fort dookoła, a potem pojechałyśmy na plażę. I jeśli jest jakieś miejsce na Ziemi gdzie sprzedają za dużo za dobrych lodów, to jest to zdecydowanie St. Augustine.

To już chyba wszystko co wydarzyło się w ostatnim miesiącu. Nie mogę uwierzyć, że to już prawie połowa mojej wymiany! To pół roku minęło szybko, szybciej niż mogłabym się spodziewać. A następna połowa minie prawdopodobnie jeszcze szybciej, biorąc pod uwagę Sea Camp, wycieczkę do Nowego Jorku, na Zachodnie Wybrzeże i wszystkie wyjazdy z Girl Scouts.

See ya

 

Więcej relacji tej osoby: