Plaże, codzienne upały i zachody słońca, czyli 3 miesiące na Florydzie!

Plaże, codzienne upały i zachody słońca, czyli 3 miesiące na Florydzie!

 

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jestem tu już tak długo, dopóki nie usiadłam do laptopa, żeby napisać swoją pierwszą relację. Dzięki dobrej zabawie i masie nowych doświadczeń wydaje mi się, że czas stanął w miejscu.

 

Już trzy miesiące minęły, odkąd wysiadłam z samolotu na lotnisku w Nowym Jorku po dziesięciogodzinnym locie! Pierwsza różnica, którą zauważyłam już po kilku chwilach bycia w USA to mentalność ludzi. Wszyscy pytali się czy mi w czymś nie pomóc, czy nie wytłumaczyć jak dostać się na odpowiedni terminal. Mimo stresu, który spowodował, że język plątał mi się niesamowicie, z pomocą kilku osób znalazłam się w odpowiednim miejscu. Następny lot trwał dwie godziny. Uwielbiam widoki z okna samolotu nocą, jednak zasnęłam jeszcze przed startem, ponieważ (wliczając zmianę czasu) nie spałam już prawie dobę.

 

Na lotnisku w Jacksonville przywitała mnie moja host rodzina: mama Renee i trzy siostry, Kat, Jen i Lexie.

Gdy tylko mnie zobaczyły, zaczęły biec w moją stronę i rzuciły mi się na szyję krzycząc, że nie mogły się doczekać poznania mnie. Bardzo dobrze się z nimi dogaduję, mamy takie same zainteresowania, więc każdego dnia łatwo jest znaleźć jakieś zajęcie. Pełnoprawnymi domownikami są dwa psy, które dają o sobie znać cały czas. Kilka domów dalej mieszkają dziadkowie, którzy są bardzo pomocni, szczególnie rano, gdy zaśpię do szkoły. Osiedle, na którym mieszkamy (moim zdaniem) jest „typowo amerykańskie”. Duże jednopoziomowe domy bez ogrodzenia, równo przystrzyżona trawa, białe skrzynki pocztowe i basen w ogródku za domem.

 

Dużo czasu po moim przyjeździe spędziłyśmy na zwiedzaniu malowniczego miasteczka jakim jest St. Augustine, w którym mieszkam

 

 

oraz na plaży

 

 

Po tygodniu przyszedł wyczekiwany dzień pójścia do szkoły. Chodzę do Pedro Menendez High School w St. Augustine, które od mojego domu dzieli niecałe 10 minut jazdy samochodem (bądź też żółtym autobusem szkolnym). Mimo wielu obaw i niezbyt udanego pierwszego dnia, uważam, że jest to cudowna szkoła, zupełnie inna niż w Polsce. Tutaj lekcje są bardziej w rodzaju wykładów, nauczyciele nie proszą uczniów o podejście do tablicy żeby rozwiązali zadanie. Kilka przedmiotów można sobie wybrać, jest pełno zajęć dodatkowych czy też kół zainteresowań. Zdecydowanie ma się na to czas, bo na zadania domowe poświęca się około 15 minut, a nawet częściej pracy domowej w ogóle nie ma!

 

 

Poziom nauczania jest zdecydowanie niższy niż w Polsce. Ja w 11 (przedostatniej) klasie na lekcji matematyki zaczęłam od zbiorów liczbowych i ułamków. Nauczyciele są zdecydowanie bardziej pogodni i pomocni. Między lekcjami jest 5 minut przerwy, więc czas jest jedynie na przejście z klasy do klasy, a przez rozmiary szkoły, czasami nawet na to nie starcza czasu.

 

 

Bardzo dużą uwagę przykładają do frekwencji i tak jak już pewnie większość z Was słyszała – jeśli ucznia nie ma w szkole, rodzice dostają SMS-a bądź telefon z zawiadomieniem. Myślałam, że dużym problemem będzie dla mnie zawarcie jakichś przyjaźni w szkole, ponieważ wszyscy znali się lata wcześniej i powstały już swego rodzaju „grupki”. Jednak nic bardziej mylnego! W związku z tym, że każdy uczeń dobiera sobie zajęcia indywidualnie, a ludzi w szkole jest prawie 2000, jest małe prawdopodobieństwo, że spotka się te same osoby na chociażby dwóch lekcjach w ciągu dnia. W mojej szkole oprócz mnie jest 6 uczniów na wymianie, więc oprócz dużego szoku kulturowego po przyjeździe na inny kontynent, spędzam dużo czasu z ludźmi z innych części świata i poznaję ich kulturę.

 

Oczywiście tematem, który muszę poruszyć w mojej relacji są mecze footballu amerykańskiego. Szkolne, studenckie, czy też zawodowe. Dla mnie różnicy między nimi praktycznie nie ma, bo zasad i tak nie rozumiem, a po 30 minutach gry przestaję się nią interesować, ale atmosfera na stadionie tworzona przez ludzi, siedzących na niewygodnych schodach, spoconych z powodu słońca bijącego prosto w twarz, kibicujących i śpiewających wspólnie – jest nie do opisania!

 

 

Dużym wydarzeniem podczas tych trzech miesięcy był też Homecoming (poprzedzony meczem oraz Homecoming week).

 

 

Doznałam dużego rozczarowania co do puszczanej muzyki, ponieważ zdecydowanie różniła się od włączanej na imprezach w Polsce i nie sądziłam, że będę się dobrze bawiła. Jednak po jakimś czasie doszłam do wniosku, że nie muzyka jest ważna tylko towarzystwo!

 

Więcej relacji tej osoby: