Pierwszy dzień po drugiej stronie równika…

Pierwszy dzień po drugiej stronie równika…

 

24 sierpnia – pierwszy dzień na ziemi argentyńskiej, pierwszy dzień po drugiej stronie równika.

 

         Po  blisko 17-sto godzinnym locie z Warszawy przez  Paryż do Buenos Aires, na lotnisku przywitała mnie najbliższa rodzina. Przede mną jeszcze tylko  4 godziny podróży samochodem, ze stolicy do mojego miasta –  San Carlos De Bolivar, na szczęście ostatni odcinek mojej podróży minął bardzo szybko (niemalże całość przespałem). Pierwsze minuty  w Argentynie przyniosły zaskoczenie związane z tym co dookoła. Ziemia w tym rejonie jest całkowicie płaska (!!!) i wszędzie są …..krowy i byki!

 

 

Bolivar to miasto średniej wielkości (jak na warunki argentyńskie), zamieszkane przez około 30 tyś. osób, zbudowane na bazie kwadratu, składającego się z mniejszych kwadratów o bokach długości dokładnie 100m. Zdecydowanie ułatwia mi to orientacje w mieście i szczerze mówiąc dobrze wygląda.. Mój dom znajduje się na obrzeżach miasta, w sąsiedztwie miejskiego parku. Jednak mimo to, spacer piechotą do centrum miasta zajmuje jedynie 15 min.

 

Moja host rodzina to mama Laura, tata Juan Manuel i brat Luciano. No i oczywiście domowe pupile czyli pies, kot, królik i żółw.

 

 

Codzienna pobudka- ok. godziny 7.00,  potem szybciutko śniadanie (zawsze z lokalnym przysmakiem dulce de leche oraz kawą). Uczęszczam do prywatnej szkoły, do klasy piątej, z rówieśnikami oraz uczniami rok młodszymi. Klasa liczy  32 osoby, a w całej szkole jest nas  około 180. Każdego dnia lekcje trwają od 7.30 do 13.05.

 

 

Tutejsza  szkoła zupełnie różni się od tej w Polsce. Co ciekawe, relacje ucznia z nauczycielem są bardzo przyjacielskie, nauczyciele są otwarci, w każdym momencie gotowi coś doradzić pomóc , porozmawiać czy też pożartować z nami.

Po szkole wracam do domu, na lunch. Lunch to przeważnie mięso, dużo mięsa lub bardzo dużo mięsa (co cieszy mnie niesamowicie), dodatkowo chleb – obowiązkowy towarzysz każdego rodzaju jedzenia, oraz tzw. postre – deser, który jest integralną częścią posiłków. Bez chociażby batonika i kawy, lunch nie jest lunchem! Na słowo „postre” uśmiech każdego Argentyńczyka staje się jeszcze szerszy. Nie ukrywam, że także to uwielbiam.

Potem- czas na siestę. Drzemka, rozmowa ze znajomymi, każdy ma czas dla siebie. Następnie zajęcia popołudniowe, takie jak siatkówka  czy lekcje w-f (odbywają się zawsze w godzinach popołudniowych), spotkania w ramach Interactu, czy zwykłe wyjścia ze znajomymi do parku.

 

 

 Czas biegnie szybko. Bardzo szybko. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żebym podczas  mojego pobytu w Argentynie,  miał chociaż jedno wolne popołudnie, co w sumie bardzo mnie cieszy. Około 21.30-22.00, z rodziną lub przyjaciółmi siadamy do stołu, żeby zjeść najbardziej obfity posiłek dnia. Po jedzeniu tradycyjnie czas na coś słodkiego.

 

 

W tym roku Rotary Club de Bolivar przyjął 5 studentów wymiany. 3 dziewczyny -z Francji, Wenezueli i Niemiec oraz 2 chłopaków -z Belgii i oczywiście Polski. Chodzimy do szkoły, razem bierzemy udział w zajęciach z tanga oraz spotkaniach Interactu.

 

 

Muszę jeszcze wspomnieć o  tradycyjnym napoju- Mate, oraz moim ukochanym Asado. To pierwsze, Yerba Mate, można powiedzieć, ze płynie w żyłach wszystkich Argentyńczyków. Zdawałem sobie sprawę, ze jest to mocno zakorzenione w tutejszej kulturze, ale żeby aż tak bardzo?! Mate towarzyszy nam non stop. Piją ją wszyscy razem, w parku, szkole, domu, w aucie w podróży. Jednak nie wygląda to tak, ze zawsze każdy nosi swój kubek, swój termos i swoją yerba. Jedna sztuka na 4-6 osób zupełnie wystarczy. Właściwie jedyne, co może utrudnić picie mate, to brak cieplej wody. Chociaż i z tym potrafimy sobie radzić, robiąc tzw. Terere, mate z sokiem, idealną na upalne dni, lub gdy jest możliwość, mate na bazie kawy.

 

 

A asado? Można by powiedzieć, ze grill. Jednak jest to coś zupełnie innego. Gigantyczne kawałki mięsa, po odpowiednim przygotowaniu, umieszcza się nad rozżarzonymi kawałkami drewna, co nadaje mu dodatkowy smak. Cała procedura trwa dość długo, na szczęście, by uprzyjemnić oczekiwanie,  podawane są małe, grillowane i równie smakowite przekąski, najczęściej kiełbaski chorizo.

 

 

  Mówiąc w skrócie, czas który tu spędzam, obfity w aktywności wszelkiego rodzaju, oraz optymizm i uśmiech, które biją od każdego z mieszkańców miasta, szczerze zwiastują wspaniały i niezapomniany rok, a przede wszystkim nowe doświadczenia i niesamowite chwile.

 

Więcej relacji tej osoby: