Pierwsze koty za płoty …

Pierwsze koty za płoty …

Pierwsze koty za płoty, czyli zaaklimatyzowanie się w nowym świecie.

Lada moment nadejdzie nowy rok, a ja wraz z nim będę świętować półmetek mojej wymiany. Od czasu ostatniej relacji, którą napisałam miesiąc po przylocie, wiele się u mnie zmieniło.

Podczas pięciomiesięcznego pobytu na Florydzie, przywykłam do wiecznie upalnej temperatury, picia co najmniej 1,5l wody dziennie oraz nie tak dobrego (bo niepolskiego) chleba. Jednak zmiana z jakiej jestem dumna to taka, że nie mam już problemów z porozumiewaniem się w języku angielskim. Rozumiem co się do mnie mówi, potrafię odpowiedzieć na zadane mi pytania i wypowiedzieć się podczas rozmowy z rówieśnikami, czy też dorosłymi. Jedyne, co sprawia mi w dalszym ciągu trudność to specyficzne słownictwo używane na poszczególnych lekcjach w szkole. Z tego powodu staram się poświęcić wolny czas na naukę słówek takich jak: ’’perceptual region” (percepcyjny obszar) z nadzieją, że kiedyś, poza AP testem, użyję ich w konwersacji.

 

Roczny pobyt za granicą ma to do siebie, że pozwala celebrować wszystkie święta obchodzone w danym kraju, jak i zetknąć się z różnymi wydarzeniami.

Dla studentów wymiany USA jest to rok szczególny, ze względu na wybór nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który Amerykanie przeżywali nad wyraz emocjonalnie.

 

Na całe szczęście w nieszczęściu miałam okazję „przeżyć huragan”. Mianowicie, Huragan Matthew przechodził nad wschodnim wybrzeżem Florydy, dlatego moja goszcząca rodzina postanowiła się ewakuować. Ponieważ żywioł osiągnął kategorię czwartą w skali Saffira Simpsona „wywiało nas” aż do Iowa, czyli stanu położonego w centralnej części Stanów Zjednoczonych, w międzyrzeczu Missisipi i Missouri. Tam odwiedziliśmy młodszą siostrę mojej goszczącej mamy, by następnie udać się z odwiedzinami do starszej siostry, mieszkającej w sąsiednim stanie- Minnesota. Jeśli z nazwą tego stanu nie możecie skojarzyć niczego konkretnego poza łosiem, to nadchodzę z pomocą. Mall of America, czyli największe centrum handlowe w USA, na którego terenie znajduje się park rozrywki z kolejkami górskimi oraz innymi atrakcjami, przed którymi nie zalecam spożywania dużej ilości posiłków. Dla jasności dopiszę- TAK jest to raj na ziemi dla każdej zakupoholiczki niecierpiącej na lęk wysokości.

 

Po paru dniach wróciliśmy do domu, który jak się okazało został nienaruszony przez huragan. Przez brak szkód w postaci powybijanych szyb, czy zerwanego dachu, sami musieliśmy zadbać o udekorowanie domu z okazji Halloween. Mamo, jeśli to czytasz to przepraszam bo przyjmowałam i jadłam cukierki od nieznajomych.

 

Niedługo potem przyszedł czas na zmianę dekoracji z powodu nadchodzącego Dnia Dziękczynienia. W przeciwieństwie do Halloween nigdy nie miałam styczności z Thanksgiving Day, czego bardzo żałuję. Nie, nie ze względu na pysznego indyka, ale z powodu idei tego święta. Otóż przypomina i uświadamia nam, aby codziennie być wdzięcznym za to co mamy.

 

Poza celebrowaniem amerykańskich świąt miałam okazję: oglądać Home Coming Football Game (mecz szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego), odwiedzić wiecznie zakorkowane lecz równie wspaniałe miasto Miami, spędzić dzień z dystryktem w Everglades (park narodowy z aligatorami) oraz odwiedzić różne miejscowości z Florida Keys .

 

Jednak z tych wszystkich aktywności, definitywnie, najlepiej będę wspominać 4 dniowy wyjazd do Disneylandu, ze wszystkimi studentami wymiany z Florydy. Czemu? Po pierwsze: odhaczałam jeden punkt z „listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią”, po drugie: widziałam Księżniczki Disneya i aktualnie nikt mi nie wmówi, że one nie istnieją naprawdę i po trzecie- NAJWAŻNIEJSZE-: poznałam wyjątkowe osoby z całego świata, które zapamiętam na całe życie…

 

…Podobnie jak Święta Bożego Narodzenia w temperaturze 27 stopni w skali Celsjusza na plaży.

 

 

 

Więcej relacji tej osoby: