Odwrotu już nie ma! Ahoj przygodo!

Odwrotu już nie ma! Ahoj przygodo!

 

Po środku niczego

12 sierpnia o 2:00. Po walce z prądem, a dokładnie z jego brakiem, wyjechaliśmy na Okęcie: rodzice, ja i pełno walizek. Na miejsce dotarliśmy o 3:30. Natalia, Marysia, wujek, ciocia, Adaś i Amelka zrobili mi wielką niespodziankę przyjeżdżając na lotnisko. Do 5:00 żegnaliśmy się. Stanęliśmy na przeciwko jednej z największych przygód naszego życia. Przyznam się, że nie płakałam. Chyba dlatego, że trudno płakać, gdy spełnia się twoje największe marzenie.

Bardzo się cieszę, że lecę z dwoma Jankami. Możemy pogadać, pośmiać się. Gdy czekaliśmy w Amsterdamie na samolot do Sao Paulo podszedł do nas chłopak, który, jak się okazało, leci tym samym samolotem. Będzie mieszkać w Kurytybie. Wymieniliśmy się przypinkami i wizytówkami, po czym wspólnie udaliśmy się zająć nasze miejsca. Lecą z nami również Niemki, także z wymiany Rotariańskiej. Jesteśmy teraz w połowie trasy. Nad oceanem. Już bliżej niż dalej. Powinno pójść z górki. Czuję się jakby był środek nocy, ponieważ wszyscy w jednej chwili zasunęli okna i poszli spać.

Odwrotu już nie ma! Ahoj przygodo!

 

 

Bliżej niż dalej?

 

Pójdzie z górki? Nie poszło…Cali szczęśliwi dolecieliśmy do Sao Paulo.

Ustawiliśmy się w jakiejś kolejce. Nie wiedzieliśmy, czy we właściwej. Finalnie okazało się, że jest dobra-prowadzi do kontroli paszportowej. Wszystko szło bez zarzutu dopóki nie musieliśmy odebrać walizek… Z wózkami pełnymi bagażu usilnie próbowaliśmy dowiedzieć się, gdzie mamy iść. Okazało się, że musimy wyjść na lotnisko i znowu nadać bagaże. Próbowaliśmy dowiedzieć się, w którym miejscu jest check-in linii lotniczych GOL. Wszyscy chcieli nam pomóc. Problemem był język. Co 5 osoba mówiła łamanym angielskim.

Najśmieszniejsze jednak było to, iż każda pokazywała inną drogę. To lotnisko to 3 kondygnacyjny moloch długości Piotrkowskiej. Na windę czekaliśmy 5 minut i to trzykrotnie. Zwątpiliśmy, czy kiedykolwiek uda nam się nadać bagaże. O odlocie nie mówiąc. Gdy dobiegliśmy do check-in’u, przedstawiciel linii nie do końca wiedział do jakiego punktu powinnyśmy się udać. Chyba wyglądaliśmy na dosyć zdesperowanych, ponieważ finalnie przepuścił nas bez kolejki. Gdy w końcu wsiedliśmy do samolotu, niemal płakaliśmy ze szczęścia.

We Florianopolis przywitały nas host rodziny. Pożegnaliśmy się z Jankiem i każdy pojechał do swojego nowego domu.

 

 

Host family

Pierwszą noc spędziłam w apartamencie we Floripie. Szczerze to trochę zmarzłam. Teoretycznie temperatura jest dosyć wysoka, ale kaloryfery by się im przydały.
Moja pierwsza rodzina to Joao i Ana.

 

Są bardzo mili. Chcą, bym czuła się jak w domu. Co nie jest zbyt trudne, ponieważ dziś cały dzień padało, a na obiad, z powodu braku miejsca w brazylijskich restauracjach (Dzień Ojca tutaj to jakieś szaleństwo), poszliśmy na sushi.

Mieszkam w dużym domu jednorodzinnym na obrzeżach Blumenau. Mam własny pokój z łazienką (mamusiu jeśli to czytasz-jak wracam robimy dobudówkę!!!). W salonie jest grill, czyli typowa Brazylia. Poznałam dziś także moją drugą host mom. Nie mówi po angielsku. Jest to duża motywacja do nauki portugalskiego.

Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę tu być. Nie mogę doczekać pierwszego dnia w szkole!

 

 

Więcej relacji tej osoby: