O kociej kawiarence i nie tylko…

O kociej kawiarence i nie tylko…

Za dwa dni mija pół roku odkąd jestem w Japonii! Niesamowite, ze udało mi się dotrzeć aż tutaj mimo wszystkich przeciwności.

Od ostatniego wpisu, do 9 stycznia chciałabym pominąć, ponieważ nie był to najlepszy czas w moim życiu, a nie czuje się jeszcze gotowa, by w miarę sprawiedliwie móc ten czas ocenić.

Na szczęście od 9 stycznia jestem w nowym domu. Tak naprawdę, to od tego czasu byłam w dwóch domach, ale w jednym tylko przez tydzień (moje rotary zdecydowało się wyciągnąć mnie jak najszybciej z poprzedniego domu, wiec jeden z rotarian zaproponował, żebym chociaż tydzień wcześniej przeniosła się do niego)

Mój nowy dom jest świetny, bardzo otwarci ludzie, miła rodzinna atmosfera, ciepły i przytulny pokój. (Przed moim przyjazdem kupili dla mnie ogrzewany dywan w koty).

Jedzenie jest pyszne, oczywiście nie byłabym studentem z wymiany, gdybym nie przytyła, wiec z dumą przyznaje, ze w ciagu ostatniego miesiąca przytyłam trzy kilo (ale wcześniej schudłam dwa, wiec jest w miarę dobrze).

Szkoła dalej jest bardzo ciężka. Na początku pisałam, że nie da się wytrzymać tego 38 stopniowego upału przy 90% wilgotności… no wiec dalej uważam, ze to jest poza moimi możliwościami, ale teraz bede narzekać na zimno. DLACZEGO oni nie mają ogrzewania w szkole? Przecież temperatura spada tu w zimie do zera! Okna są nieszczelne, nauczyciele każą co przerwę wietrzyć klasę, żeby wywiać zarazki, wiec temperatura na zewnątrz i w klasie jest taka sama (a jak na zewnątrz swieci słońce, to nawet jest zimniej w klasie niż na dworze). Oczywiście mamy mundurki i nie wolno siedzieć w kurtce lub szaliku podczas lekcji… w Polsce juz dawno taka szkoła zostałaby zamknięta za brak poszanowania praw człowieka… (czy one na japońskiej wsi nie obowiązują?!)

Gdyby nie książki, które co jakiś czas dosyła mi mama, to bym postradała rozum z nudów, z zimna, z gorąca.

W japońskiej szkole nie można nawet mieć ze sobą telefonu, nie mówiąc juz o używaniu go, więc uczenie się do olimpiady z filozofii (którą będę pisała po powrocie do Polski) jest utrudnione… to szkoda, bo skoro i tak siedzę te 8 godzin w szkole, to mogłabym się chociaż czegoś nauczyć.

Chciałabym napisać też trochę o japońskim rotary, a właściwie to o moich relacjach z Japończykami.

W japońskiej szkole nie ma najmniejszej szansy, żeby udało mi się nawiązać jakieś relacje z uczniami, ponieważ większość z nich po lekcjach bierze udział w zajęciach klubowych i kończy je wieczorem, czyli ich życie towarzyskie jest… a właściwie go nie ma. Poza tym dzieci tutaj o wiele pozniej dojrzewają. Nie mogą podejmować sami decyzji, nie mogą nigdzie za bardzo jechać, nawet na wagary nie mogą pójść, bo w Japonii trzeba rano zadzwonić jak dziecko nie idzie do szkoły. Nie mam z nimi żadnych wspólnych tematów… moje rotary na początku martwiło sie, ze nie mam żadnych przyjaciół w szkole, ale w końcu zrozumieli, ze mam o wiele więcej wspólnego z nimi, niż z uczniami mojej wspaniałej zawodówki rolniczej.

Japońskie rotary jest naprawdę świetne. Pomagają mi, troszczą się o mnie (bardzo ograniczają przy tym moją wolność, ale z tym nic nie mogę zrobic) i poświęcają mi wiele czasu. Mój counsellor jest najwspanialszym człowiekiem na świecie. Zawsze jak jedziemy na jakąś konferencję, albo w odwiedziny do jakiegoś niedalekiego klubu (bardzo wiele klubów mnie zaprasza, w tym tygodniu byłam w czterech klubach na spotkaniach) to zawsze mówi, ze jestem jego wnuczką. Zawsze kupuje mi pełno owoców, zapłacił za moją wycieczkę szkolną, przekonał moj klub, żeby zapłacili za mój mundurek szkolny… ogólnie rzecz biorąc jest moim japońskim aniołem stróżem, dziadkiem, adwokatem i menadżerem. Jestem mu bardzo wdzięczna i mimo tego, ze tak na oko ma 150 lat, to daje mi najwiecej dobrej energii ze wszystkich ludzi, których tu poznałam. Zawsze tez bardzo chwali mój japoński (bo rzeczywiście zrobiłam bardzo duże postępy) i wszystkim mówi, ze jestem geniuszem i to niesamowite, ze w ciagu pół roku jestem w stanie porozmawiać z każdym o wszystkim (może oprócz japońskich nastolatek, z nimi nie mam o czym rozmawiać).

To wszystko na teraz, na pewno napisze jeszcze przed powrotem (zostało juz tylko 136 dni!)

To ja w kociej kawiarence, bo już mi tak brakowało czułości

 

 

 

Więcej relacji tej osoby: