Nie sądziłam, że aż tak ciężko będzie zmienić rodzinę. Na orientation meeting w Polsce, Rotary mówiło nam, że będziemy mieć zapewnione trzy host rodziny podczas naszego pobytu w Stanach. Nic jednak nie mówili, jak ciężko będzie przebiegał ten tranzyt. Pamiętam, jak moja pierwsza host rodzina odwiozła mnie do mojego nowego domu. Wszyscy weszliśmy na kawę, pogadaliśmy chwilę. Jak przyszedł czas się pożegnać- rozpłakałam się. Tak bardzo nie chciałam zmieniać rodziny. Mimo że wiedziałam że moja nowa rodzina będzie równie wspaniała, nie dopuszczałam myśli że ktoś będzie lepszy od Amalie i Marshalla. Pierwsza rodzina jest wyjątkowa, pomaga stworzyć pierwsze wrażenie na temat danego kraju. Moja w dodatku, zabierała mnie na różne wycieczki, zapewniała niezapomniane przeżycia. Nie chciałam aby to się skończyło. Wiedziałam, że będę ich nadal widywała. Amalie pracuje w mojej szkole, a Marshalla widzę na spotkaniach Rotary. Mimo to nadal mi było przykro opuszczać ich wspaniałą rodzinę. No ale takie jest życie, ciągle cos się w nim zmienia. Musiałam stawić czoła temu wyzwaniu. Moja obecna host rodzina jest cudowna. Mam wspaniałą host siostrę, od której uczę się wielu rzeczy. Bardzo lubię z nią rozmawiać, bo jesteśmy przeciwieństwami. Bardzo dobrze mieć styczność z kimś, kto ma inny punkt widzenia co ja. Poszerza to horyzonty i sprawia że inaczej zaczynam postrzegać niektóre rzeczy.
Myślę że tak bardzo przeżywałam zmianę rodziny, ponieważ już się przyzwyczaiłam do pewnej rutyny. Miałam swoje zwyczaje i przyzwyczajenia których nie chciałam zmieniać. Wreszcie zaczęłam czuć się komfortowo w USA a tu nagle trzeba pakować walizki i zaczynać wszystko od nowa.
Na początku lutego miałam Senior Night! Było to jedno z najlepszych przeżyć podczas wymiany. Senior Night odbywa się podczas ostatniego home game w szkole, aby uczcić ostatni mecz wszystkich senior year students w ich licealnej karierze. W mojej szkole jest zwyczaj że przed meczem seniors jadą robić zdjęcia nad wodospad, potem coś zjeść a następnie na mecz, gdzie mamy przemowy. Nigdy nie zapomnę tego jak robiliśmy te zdjęcia. Było -7 stopni a my byłyśmy w letnich sukienkach pozując do zdjęć. Na początku myślałam że zamarznę. Jednak dziewczyny zrobiły tak wspaniałą atmosferę że zapomniałam jak było zimno i cieszyłam się ta niesamowitą chwilą. Po zdjęciach i obiedzie przyszłyśmy na sale gimnastyczną. Wszędzie były nasze zdjęcia, dziewczyny z drużyny zrobiły mi plakat (napisały nawet parę słów po polsku!) i dostałyśmy prezenty.
No i wreszcie przyszedł ten oczekiwany moment przemowy. Ja zaczynałam jako pierwsza. Podziękowałam trenerowi i drużynie za to jak miło mnie przyjęły. Muszę przyznać że trafiłam na wyjątkowych ludzi. Nie wyobrażam sobie mojej wymiany bez tych 12 pozytywnych dziewczyn. Nigdy nie zapomnę naszych przedmeczowych rytuałów, treningów i podróży w busie.
W zeszły weekend pojechałam wraz z drużyną na mecz koszykówki chłopaków, w Johnson City. Chłopaki z mojej szkoły walczyli o STAC CHAMPIONSHIPS. Jest to bardzo prestiżowa nagroda. W tym sezonie szło im bardzo dobrze, mieli 17 zwycięstw i tylko jedną porażkę. Mecz na początku był zacięty. Jednak ostatecznie moja szkoła wygrała. Mecz odbył się dość późno wiec, po rozdaniu medali i kibicowaniu zgłodniałyśmy. O 22.30 pojechałyśmy do jednego z amerykańskich fast foodów- Popeys. Był to mój pierwszy fast food w Stanach. Wracałam do domu z 5 moimi koleżankami. Na 5 osób zamówiłyśmy 9 małych porcji frytek, 5 porcji mashed potatoes i oczywiściedla każego duży sprite. Gwoździem programu były 32 chicken tenders, jeden tender był wielkości mojej dłoni. Nigdy w życiu tak się nie najadłam. Na drugi dzień nie zjadłam śniadania i lunchu, no i poćwiczyłam tez trochę aby zabić poczucie winy po ostatniej nocy.
Robiłam wczoraj zakupy w jednym z amerykańskich marketów i zobaczcie co znalazłam. PIEROGI! W żadnym calu nie przypominały, ani nie smakowały jak prawdziwe polskie pierogi. No cóż Ameryko jedyne co mogę powiedzieć to „Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.”