Na lotnisku w Kagoshimie …

Na lotnisku w Kagoshimie …

24 sierpnia wyleciałam z Katowic.

Podróż do Kirishimy była podzielona na trzy części: lot do Monachium, lot do Tokio oraz stamtąd ostatecznie do Kagoshimy. W sumie trwało to X godzin, z zaledwie jednym (półgodzinnym) opóźnieniem. Wbrew moim obawom przesiadki z jednego samolotu do drugiego nie były szczególnie trudnym wyzwaniem, a oprócz jednego nieprzyjemnego incydentu obsługa była bardzo miła i pomocna.
Na lotnisku w Kagoshimie czekała na mnie damska część mojej host rodziny (mama, młodsza siostra i kuzynka, u której za 3 miesiące będę mieszkać) oraz przedstawiciele Rotary. Od razu po spotkaniu ich zostałam zaproszona na lokalny ramen, który jak się później okazało, nie był takim dobrym pomysłem, gdyż w domu czekało na mnie sushi, które  „zamówiłam” już kilka dni wcześniej.

 

Ku mojemu zaskoczeniu, nie byłam zmęczona i do samego końca wieczoru integrowałam się z moja rodziną. Są oni przecudnymi ludźmi i zupełnym przeciwieństwem tego, co wróżyła mi każda osoba wiedząca o moim wyjeździe — cały czas uśmiechnięci, dużo ze mną rozmawiają (czasami nawet po angielsku) i ani razu nie dali mi odczuć, że jestem „obca”. Mimo że mieszkam tu zaledwie dwa tygodnie, wiem, że pożegnanie będzie dla mnie bardzo ciężkie.

 

 

W dniu gdy to piszę mija właśnie pierwszy tydzień mojego uczęszczania do szkoły. Nadal nie mam swojego mundurka (Japończycy w swojej rozmiarówce nie przewidzieli pojawienia się takiego olbrzyma, więc musi zostać uszyty na miarę) i z tego powodu jeszcze bardziej odstaję od tłumu. Japońscy uczniowie dzielą się na dwa obozy: ci, którzy udają, że nie istnieję oraz ci, którzy są dla mnie przesadnie wręcz mili. Kłanianie się na korytarzu przez obce mi osoby jest już normą, podobnie jak mówienie o mnie w formie „ten człowiek” przez moich kolegów z klasy. Mimo wszystko, mam nadzieję, że wkrótce uda nam się zaprzyjaźnić.

 

 

 

 

 

 

Mój pierwszy dzień szkoły pokrył się z przygotowaniami do festiwalu szkolnego: mój rocznik był odpowiedzialny za przygotowanie domu strachów. Przez kilka dni sklejaliśmy kartony, z których następnie utworzyliśmy ściany. Jako jedna z wyższych osób (moje 173 centymetry wybijają się nawet wśród chłopców) większość czasu stałam, po prostu podtrzymując konstrukcję. Wbrew pozorom jest to bardzo wycieńczająca praca i gdy tylko wracałam do domu o tej 18, od razu kładłam się spać.

 

 

Festiwal odbył się w sobotę (część gimnazjalna) i niedzielę (część licealna) oraz był bardzo… japoński. Nie zabrakło kaligrafii (o moich pracach mówiono nawet w radiowęźle), bębnów, występów idolek, idoli oraz idoli w spódnicach i ich oddanych fanów. Na zdjęciu mój brat (biała spódnica) jako superbohaterka.

Więcej relacji tej osoby: