Mój pierwszy tydzień w COWBOY COUNTRY

Mój pierwszy tydzień w COWBOY COUNTRY

 

Stało się!

Formalności załatwione, bilet kupiony!

16 sierpnia wcześnie rano wylatuję do Stanów Zjednoczonych!

Przez najbliższy rok będę mieszkał w Buffalo – małym miasteczku w samym środku USA.

 

Buffalo w Wyoming

Miasteczko nazywa się tak samo, jak jego większe odpowiedniki, bo okazuje się, że w Stanach Zjednoczonych jest kilka miejscowości o tej nazwie – najbardziej znane jest Buffalo położone tuż przy granicy z Kanadą, nad jeziorem Erie.

Ja wybieram się do dużo mniejszego Buffalo (zamieszkałego przez niespełna 5 tysięcy osób), za to położonego u samych stóp Gór Skalistych, na wysokości ponad 1400 m n.p.m., w stanie Wyoming, w środkowo-zachodniej części USA. Wyoming jest dziesiątym stanem pod względem powierzchni, jednak ostatnim pod względem liczby ludności, bo mieszka tu niespełna 600 tys. osób – nawet w stanie Alaska mieszka więcej ludzi.

Stan Wyoming należy do rotariańskiego dystryktu numer 5440, podpisywanego „Cowboy Country”. Zatem jadę do kraju kowbojów!

 

Jestem na miejscu

Lot przebiegł planowo, nie miałem żadnych problemów podczas przesiadek w Monachium i Denver, i przed godziną 20 czasu lokalnego wylądowałem w Casper (w Wyoming), gdzie czekała na mnie już „delegacja” host rodziny, Bronwyn (host mama) Brianna (siostra) i Colson (brat).

 

 

Od razu ich polubiłem! Potem do Buffalo czekała nas jeszcze długa droga i dużo rozmawialiśmy, choć w połowie zasnąłem, bo byłem niesłychanie zmęczony po mojej dwudziestoczterogodzinnej podróży.

 

 

Pierwszego dnia wybraliśmy się z Bronwyn do szkoły – Buffalo High School – żeby mnie zapisać i przygotować mój plan. Bo tu szkoła funkcjonuje trochę inaczej i każdy uczeń wybiera sobie przedmioty, na które chce uczęszczać i chodzi na różne zajęcia często niezależnie od wieku – tak że na jednych zajęciach (jeśli jest taki sam poziom danego przedmiotu) mogą być osoby zarówno z pierwszej, jak i z czwartej klasy. Szkoła zaczyna się już w sierpniu, dokładnie 23. Zapisałem się na różne szkolne zajęcia. Najbardziej chyba cieszę się na Woods, czyli szkolne warsztaty z obróbki drewna!

Zanim zaczną się regularne szkolne lekcje będę uczestniczył także w treningach cross country running (czyli coś jak nasze bieganie przełajowe) i w marching band, czyli w szkolnej orkiestrze, gdzie nie tylko się gra na instrumentach, ale do tego maszeruje na różne ciekawe sposoby. W szkole wypożyczyłem trąbkę, na której będę grał. Mam nadzieję, że nauka w polskiej szkole muzycznej zaowocuje 😊

 

Moja „rodzina”

Moja host rodzina składa się  z sześciu osób. To są: Bronwyn (host mama), Gordon (host tata), Briana, Hannah i Tessa (siostry) i Colson (brat). Są super rodziną i z każdym z nich bardzo dobrze się dogaduję. Naprawdę – uwielbiam ich!

W domu panuje bardzo rodzinna atmosfera. Troszczą się i dbają o mnie jak o własnego członka rodziny i bardzo się z tego cieszę. Ja też czuję się tak od pierwszego dnia, jakby to była moja prawdziwa rodzina. I bardzo mile zaskoczyło mnie to, że wszyscy jednomyślnie stwierdzili, że dobrze mówię po angielsku. Jednym słowem dogadujemy i bardzo lubimy siebie nawzajem.

Już pierwszego dnia Tessa i Gordon uczyli mnie jak posługiwać się lassem!

 

 

W piątek byłem w Buffalo, aby zrobić z host tatą zakupy w markecie spożywczym (wygląda jak nasze markety) i przy okazji odwiedziłem miejscową księgarnię. W księgarni są natomiast wydzielone miejsca, gdzie można sobie usiąść i poczytać znajdujące się tam książki i gazety, a nawet zupełnie bezpłatnie wypożyczyć filmy DVD!

Byliśmy też w klinice weterynaryjnej, gdzie było mnóstwo różnych – mniejszych i większych zwierząt. Pracuje tam siostra Gordona – mojego host taty.

W weekend wybraliśmy się całą rodziną do Laramie (miasto oddalone o kilka godzin jazdy od Buffalo), aby pomóc w przeprowadzce najstarszej siostrze, która tam studiuje.

 

 

A kiedy wróciliśmy w niedzielę jeździłem konno!

 

 

Ciekawe zajęcia

W poniedziałek miałem następne atrakcje – bo przecież w USA było widoczne całkowite zaćmienie Słońca! Co prawda przez Buffalo akurat nie przechodził ten pas całkowitego zaćmienia, ale i tak tarcza słoneczna była przesłonięta przez Księżyc w 98 procentach! Było to niesamowite przeżycie! Obserwowaliśmy to z tarasu domu, wyposażeni w specjalne okulary.

 

 

A wieczorem z Colsonem byłem na pierwszej próbie orkiestry. Było przy tym mnóstwo zabawy! Poznałem wielu nowych ludzi. No i wiem, że będę musiał sporo ćwiczyć na trąbce, ale warto 😉

W nocy, kiedy już spałem, przyjechała do nas w odwiedziny Nicole, dziewczyna z Ekwadoru, która też była na wymianie i mieszkała u Taylorów – tylko, że 4 lata temu. Wykorzystała okazję pobytu w USA, aby ich odwiedzić. Bardzo sympatyczna.

We wtorek dzień zacząłem bardzo wcześnie bo już o 6:00 miałem trening cross country running.  Ale nie żałuję porannego wstawania, bo było super i poznałem kilka nowych osób.

A po południu pojechaliśmy wszyscy razem nad jezioro i spędziliśmy tam kilka godzin opalając się i pływając.

 

Pierwszy dzień w szkole

Tak jak już wcześniej pisałem – w środę 23 września zaczęła się szkoła!

 

 

Nie powiem – byłem trochę spięty kiedy tam szedłem, ale okazało się, że mój pierwszy dzień był świetny!

Poznałem mnóstwo nowych osób. A i tak znałem już kilka z wcześniejszej próby zespołu i treningu biegowego, więc na start było mi dużo łatwiej.

Tego pierwszego dnia miałem wszystkie swoje przedmioty: hiszpański, fizykę, matematykę, warsztaty w drewnie, warsztaty garncarskie, zespół, podstawy grafic design i angielski. Większość lekcji rozmawialiśmy o tym, co będziemy robić w ciągu tego roku itd., ale i tak bardzo mi się podobało. Sama szkoła jest super i będzie co tu robić.

Myślę, że będzie to dla mnie świetny rok!

 

Jędrzej czyli Jerry  (bo tak mnie tu nazwano – jest to imię najbardziej fonetycznie zbliżone do mojego polskiego imienia)

Więcej relacji tej osoby: