Meksykanie jako ludzie są bardzo mili, bardzo pomocni…

Meksykanie jako ludzie są bardzo mili, bardzo pomocni…

 

Minęły już ponad 2 miesiące od kiedy rozpocząłem przygodę swojego życia. Po 18 godzinnym locie z Warszawy do San Diego, wraz z dwiema Wiktoriami które leciały razem ze mną na wymianę, stanęliśmy na ziemię Amerykańską. Po około godzinnych procedurach, odebraniu walizek wyszliśmy z lotniska. Następnie udaliśmy się do miejsca docelowego – Meksyku. Z lotniska w SD do Tijuany przewiózł nas mój przyszywany cienką nitką „wujek”. Na miejscu, zostawiliśmy walizki w hotelu i udaliśmy się na nasze pierwsze meksykańskie prawdziwe tacosy, w zwykłym boxie przy ulicy.

 

 

Zanim wszyscy wymieńcy rozlecieli się do swoich miast docelowych spędziliśmy razem czas w Tijuanie I Ensenadzie, integrując się przez 4 dni. 3 sierpnia byliśmy na spacerze, udaliśmy się do galerii i na jedzenie.

Co mnie zaskoczyło? Zapach. W większej części miasta unosił się dość interesujący i nieciekawy zapach kanalizacji ściekowej. Nie zważając na to dumnie pędziliśmy przez Tijuane do hotelu, by odpocząć po ciężkim dniu. Na następny dzień udaliśmy się do Ensenady na obóz integracyjny, gdzie spędziliśmy 3 dni. Dość zaskakującym było to, że Rotary zabrało nam telefony, bez wcześniejszego uprzedzania, więc nie mieliśmy jak poinformować rodziny o tym, że nie będzie z nami kontaktu przez 3 dni, no ale cóż – Meksyk.

Na koniec obozu udaliśmy się nad ocean, by kajakować w wspomnianym oceanie spokojnym. Po wszystkich aktywnościach odzyskaliśmy nasze sprzęty (telefony), radość w oczach była nie do opisania, lecz strach rodziców już tak, w wiadomościach które dostaliśmy. 6 sierpnia udaliśmy się z powrotem do Tijuany, na lotnisko, by udać się do naszych miast. Po 1,5 godzinnym locie znalazłem się w moim mieście – Hermosillo.

 

 

Co mnie zaskoczyło po wyjściu z lotniska? Gorąc. I nie jest to upał jaki znamy z polskich wakacji, jest to upał nie do zniesienia. Mimo tego że była to już godzina 22, termometry wskazywały powyżej 35 stopni. Nie brzmi to jakoś strasznie, gdyby nie to, że była już noc. W dzień temperatura dochodziła do 50 stopni powyżej zera, taką temperaturę to ja widziałem tylko w czajniku.

 

 

Teraz jest już połowa października, i jest chłodniej, jedynie 35-40 stopni w dzień. Czekam zniecierpliwiony na tak zwaną zimę z temperaturami 15-25 stopni.

Pierwszy dzień w szkole był dość stresujący, jako że przyjechałem ze znajomością języka hiszpańskiego na poziomie bardzo niskim, aczkolwiek otwartość meksykanów sprawiła, że dzień ten stał się mniej stresujący, znajomi ze szkoły uczą mnie hiszpańskiego, poza tym mam też lekcje hiszpańskiego na uniwersytecie.

Wiele rzeczy po przyjeździe mnie zaskoczyło, lecz rzeczą najbardziej zaskakującą dla mnie jest to, że przed uzyskaniem tzw pozwolenia na jazdę samochodem, jesteś w 100% uzależniony od rodziców. Z powodu niebezpieczeństwa oraz braku autobusów nie jestem w stanie wyjść z domu nie wydając fortuny na ubera lub nie prosząc rodziców o podwózkę.

Mimo tego że każdy mnie przestrzegał przed niebezpieczeństwem, nie spotkałem się z żadnymi niebezpiecznymi sytuacjami tutaj, wiadomo, wszystko może się zdarzyć, nawet w Polsce. Wcale nie trzeba jechać do Meksyku żeby wpaść w gang narkotykowy, tak jak myślą moi znajomi i większość polaków.

Meksykanie jako ludzie są bardzo mili, bardzo pomocni, w klasie każdy chce mi pomagać uczą mnie języka, oczywiście nie obyłoby się bez wiedzy słów niecenzuralnych, aczkolwiek meksykanie lubią bardzo plotkować, pół miasta zaraz wie czego to Zośka nie zrobiła, albo że Janusz pocałował Marysie. Lubią też bardzo planować, nawet bardzo obszernie, a później obietnic nie dotrzymywać. Słyszałem już dużo planów na wycieczki po Meksyku, abym poznał kulturę, nar azie oprócz plaży to nigdzie się nie wybrałem.

Mam nadzieję że będę miał okazje poznać prawdziwą kulturę Meksykańską przez odwiedzenie znajomych na południu/w centrum Meksyku lub z rodzinką. Jako że mieszkam na północy Meksyku, kulturze bliżej do Teksasu w Stanach niż prawdziwego Meksyku.

Równie inną rzeczą, dość zaskakującą jest to że chili i salsa jest wszędzie. Mięso? Z chili i salsa. Ziemniaki? Obsypane chili. Jabłko? Posypane chili z limonka. Chili to Polacy na świecie, jest wszędzie. Ogólnie jedzenie mi bardzo smakuje jako że lubię pikantne smaki, oprócz kilku wybryków kulinarnych jak wyżej wymienione jabłka z chili, spotkałem kilku meksykanów którzy pikantnego jedzenia nienawidzą, i krzywią się na widok mnie jedzącego salsę.

Z hiszpańskim idzie mi coraz lepiej, z totalnej niewiedzy w dwa miesiące doszedłem do umiejętności zrozumienia, gorzej idzie z mówieniem gdyż nie opanowałem w pełni zasad gramatyki, ale jakieś tam zdania składam, idzie się dogadać. W rodzinie host mama mówi trochę po angielsku i jej marzeniem jest nauczyć się angielskiego, więc więcej gadamy po angielsku, lecz host tata i rodzeństwo chcą abym nauczył się hiszpańskiego i mówią po hiszpańsku, zwłaszcza host tata. Również moi znajomi ze szkoły mówią do mnie po hiszpańsku i angielsku. Dodatkowo, poza szkołą uczę się portugalskiego, dla siebie.

Ogółem podsumowując – wybierając Meksyk na kraj pobytu, oszczędzajcie na ubera, bądź przygotujcie się na proszenie o podwózkę (szczególnie dziwne dla mnie jako że w Gdańsku w Polsce jak się poruszałem po mieście miałem do wyboru tramwaj lub autobus, ewentualnie pociąg dla rozrywki), w szczególności gdzie traficie, zależy z jakim gorącem się będziecie zmagać, jeśli traficie na północ do stanu Sonora, bien suerte, gorąc nieziemski, aczkolwiek w centrum I w terenach górzystych jest chłodniej.

Meksykanie – urokliwy naród, przyjaźni, pomocni, bardzo otwarci, kochają przytulać i całować, niestety ogromni plotkarze, zawsze spóźnieni. Jedzenie – wyśmienite, mój stan jest uważany za stan z najlepszym mięsem oraz tortillami, z czego jestem niezmiernie zadowolony. Szkoła – idealna, ogromna, jak z amerykańskich filmów, niestety nic nie rozumiem, może jakieś pojedyncze słowa, nie na tyle by coś jednak wyciągnąć z lekcji.

 

 

Więcej relacji tej osoby: