Halloween i pierwszy aligator…

Halloween i pierwszy aligator…

Zanim przejdę do opisywania listopada wypadałoby opisać jeszcze ostatni dzień października- Halloween. Nie ma tu zbyt wiele do opowiadania. Trzy tygodnie zajęło nam tworzenie dekoracji – nasz dom przemienił się w siedlisko gigantycznych pająków! A że w tym roku Halloween wypadło w poniedziałek, no cóż, trzeba było iść do szkoły. Po zmroku wyruszyliśmy na Trick or treating razem z Rainą, Brie (znajoma ze szkoły) i Gabem. Wszyscy oczywiście się przebraliśmy. Ja za wiedźmę (czyli dzień jak co dzień), Raina za cowgirl, Gabe za mrocznego anioła, a Brie za postrzelonego jelenia. I chociaż byliśmy prawdopodobnie najstarszymi zbieraczami cukierków, to było to moje jedyne w życiu Halloween, którego nigdy nie zapomnę.

 

Następnym wielkim wydarzeniem były wywiady z przyszłymi florydzkimi Outbounds w Saint Augustine. To miłe ze strony organizatorów, że zaprosili właśnie mnie, dzięki czemu miałam okazję spędzić cały weekend w najstarszym mieście w całych Stanach. Oczywiście większość czasu spędziliśmy razem z innymi wymieńcami z okolicy pomagając przy wywiadach, m.in. odprowadzając do odpowiednich sal, opowiadając o swoich doświadczeniach czy po prostu w porządkowaniu miejsca spotkania. Było dużo pracy, ale też zabawy przy wspólnym lunchu czy w przerwach między stacjami. Już nie mogę się doczekać ponownego spotkania z wszystkimi wymieńcami w Disney World. A to już za niecałe 8 dni!

 

Noc z soboty na niedzielę spędziłam w domu jednej z Rotarianek, która zabrała mnie na mój pierwszy w życiu nocny spacer po plaży. I chociaż w St. Augustine wciąż widać i czuć ślady huraganu, było to niezapomniane przeżycie.

 

Kojarzycie ten olbrzymi księżyc? W Gainesville też był:)

 

Następny tydzień minął szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, ponieważ był ostatnim tygodniem szkoły przed Dziękczynieniem i tygodniową przerwą. Na samym początku okazało się, że znowu zostałam uczennicą tygodnia, ale tym razem nominowała mnie moja nauczycielka Anatomii. Chyba rozpocznę grę w złap je wszystkie.

 

Po tych 4 miesiącach przywykłam już do tego, że każdy Amerykanin moje pełne imię wypowie inaczej, dlatego teraz przedstawiam się po prostu jako Ala. Inną sprawą są pytania czy to zdrobnienie pochodzi od imienia Allaha- po angielsku Allah i Ala brzmią tak samo. Jeszcze nigdy nie słyszałam tylu różnych wersji mojego imienia- Aliszia, Alisia, Alija, Alicia… Więc teraz kiedy mamy zastępstwo po prostu macham ręką i mówię, żeby nazywali mnie jakkolwiek. I to prawda, że ludzie zadają tu dziwne pytania, np. czy mamy w Polsce samochody albo telewizję albo fast foody. Jednak moim ulubionym pozostanie pytanie czy to mój pierwszy raz, kiedy używam Internetu.

W tamten czwartek odbyła się także uroczystość przyznania nagród i odznak podczas Girl Scouts. Otrzymałam na niej swoje pierwsze plakietki (patches) za Investiture Ceremony i UWAGA przyjęcie nad basenem.

 

Weekend spędziłyśmy na pieczeniu tortu i przygotowaniach, ponieważ w poniedziałek wypadały moje 17 urodziny. Razem z Amie upiekłyśmy tort, kupiłyśmy świeczki (nigdy nie ufajcie głupim świeczkom- tak, zapalają się ponownie po 10s od ich zdmuchnięcia, o czym oczywiście nie miałam pojęcia) i zaprosiłyśmy gości. Amerykanie mają wiele tradycji urodzinowych, np. każdy wręcza kartkę urodzinową. Nie ma kwiatów tylko kartki, które swoją drogą potrafią być urocze. Podczas „przyjęcia” spotkałam ponownie moja drugą host rodzinę, do której przeprowadzam się już za niecały miesiąc. To niewiarygodne, ponieważ czuję jakbym lądowała w Orlando około tydzień temu.

 

Wracając jednak do głównego tematu całego wolnego tygodnia, czyli Dziękczynienia. Uwielbiam Dziękczynienie. Nie tylko dlatego, że jest wtedy dużo jedzenia. To po prostu czas, kiedy rodzina i przyjaciele spotykają się na wspólnym posiłku i okazują całą swoją wdzięczność. I tak jak czuje się magię Świąt, tak czuje się magię Dziękczynienia. Ostatni czwartek listopada spędziłyśmy na farmie, na której mieszkają nasi dziadkowie w gronie rodziny i jeszcze większym gronie przyjaciół. I chociaż wigilijna zasada nie obowiązywała, postanowiłam spróbować wszystkiego. Był indyk, tłuczone ziemniaki, słodkie ziemniaki, bułeczki, nadzienie, sos żurawinowy, brukselka i 2 rodzaje greens (czymkolwiek są) oraz 4 rodzaje ciasta- 2 jabłkowe, dyniowe i pecan pie. Dzięki czemu mamy obiad na cały tydzień i wystarczająco dużo indyka do końca życia. A przynajmniej do następnego Dziękczynienia.

 

Nieuniknioną rzeczą po Dziękczynieniu jest Black Friday. O dziwo nie było tłumów, a ludzie nie zabijali się o każdą najmniejszą rzecz. Obniżki były jednak całkiem spore, dlatego zaopatrzyłam się w kilka swetrów. Bo nadchodzi zima, podczas której na dworze jest tylko 13 stopni. A tutaj nie ma kaloryferów.

Ostatnią rzeczą, która mi się przytrafiła w listopadzie było… moje pierwsze spotkanie z aligatorem! To tylko mit, że chodzą po ulicach. To raczej ludzie chodzą po rezerwatach, żeby je oglądać. W rezerwacie La Chua trzeba uważać, ponieważ jedyna rzecz, która oddziela cię od niebezpieczeństwa to to jak szybko biegasz. A aligatory potrafią osiągać prędkość 25mil/h. Zabawne, ponieważ podczas całej naszej wizyty leżały tylko na brzegu. Może to nie była pora obiadu. I mimo wszystko… myślałam, że aligatory są bardziej zielone. To wszystko zmienia.

 

To już mój 4 miesiąc w Gainesville, Floryda, USA. Nie mogę uwierzyć, że zostały mi jeszcze tylko 3 tygodnie pierwszego semestru i będą Święta. Następną relację napiszę już pewnie z nowego domu. Ale przede mną fantastyczny Disney Trip, Boże Narodzenie i Nowy Rok w Jacksonville. A w międzyczasie egzaminy semestralne, prezentacja o Polsce dla Rotary i przerwa przed prawdziwym sezonem lacrosse. Z każdym miesiącem jest ciekawiej. Trzymajcie kciuki!

 

Więcej relacji tej osoby: