Floryda słoneczna i upalna.

Floryda słoneczna i upalna.

Cześć!

Mija już prawie miesiąc od mojego przylotu na Florydę. Tak, słoneczną i upalną Florydę!  Swoją podróż zaczęłam 4 sierpnia o godzinie 2:30 kiedy razem z rodzicami i bratem wyjeżdżaliśmy z Kielc, żeby zdążyć na pierwszy samolot o 7:45 na Okęciu. Po 5-godzinnej przesiadce we Frankfurcie i 10 godzinach lotu wylądowałam w Orlando. Powitali mnie tam moja host rodzina- Amie (host mama) i Raina (host siostra), moja counselerka Jan oraz District Counselor Carole Zegel z mężem. Zaraz po powitaniu poszliśmy coś zjeść, w końcu była 20:30 a do Gainesville jeszcze 2 godziny jazdy samochodem. Kiedy dojechaliśmy było tak późno, że po prostu poszłam spać.


Przez tydzień po moim przyjeździe załatwialiśmy głównie formalności związane z moim pójściem do szkoły. Trzeba było pójść do Departamentu Zdrowia, zarejestrować mnie do szkoły, założyć konto w banku i pokombinować trochę z telefonem- firma w której abonament ma moja host rodzina miała problem z moim europejskim telefonem, takim samym jak wszystkich amerykańskich nastolatek, dlatego cieszę się, że moja sieć ma filię w Stanach. Szczęśliwie wszystko udało się załatwić dość szybko i starczyło jeszcze czasu na wycieczkę do źródeł, z których znana jest moja część Florydy (Ichetucknee Spring), do Homosassy (można tam oglądać manaty, a nawet z nimi pływać), na spotkanie Rotary, wizytę w szkole dla nowych uczniów, typowe amerykańskie przyjęcie urodzinowe, zakupy i oczywiście obóz dla wszystkich florydzkich wymieńców.

 

Spotkanie orientacyjne dla wszystkich ‘inbounds’ z Florydy odbyło się w ostatni weekend moich wakacji (w Stanach to kiedy zaczyna się szkoła zależy od tego co ustali dystrykt szkół) w pobliżu  Lake Yale- ok. godziny jazdy od Gainesville. Spotkałam tam 76 wymieńców z 31 różnych krajów. Mieliśmy dużo czasu na integrację, ale dowiedzieliśmy się też dużo rzeczy o Florydzie oraz o tym jak radzić sobie z szokiem kulturowym i tęsknotą za domem. Także wymieńcy z poprzednich lat podzielili się z nami swoimi doświadczeniami. Na koniec wymienialiśmy się między sobą przypinkami, robiliśmy zdjęcia i obiecaliśmy, że wszyscy spotkamy się w grudniu na wycieczce do Disney Worldu.

 

Jestem właśnie w trakcie 3 tygodnia szkoły. Różni się ona od polskiej pod wieloma względami, ale o tym za chwilę. Przez ostatnie 2 weekendy (tak naprawdę nawet weekendów nie mam wolnych 😛 ) byłyśmy razem z Amie i Rainą dwa razy na plaży (2h jazdy w jedną stronę), w tym raz na spotkaniu dystryktu rotariańskiego w zeszłym tygodniu (District 6970), podczas którego jeszcze raz spotkałam osoby z mojego dystryktu. Oprócz tego byłyśmy w Tampie na koncercie Drake’a- znajomy host mamy budował scenę, więc dostałyśmy darmowe bilety w pierwszym rzędzie i z wejściem za kulisy. Przy okazji wizyty w Tampie odwiedziłyśmy Muzeum Salvadora Dali. No i byłam jeszcze oczywiście na szkolnym meczu footbolu amerykańskiego (rozgromiliśmy druga szkołę 51:0).

SZKOŁA

Szkoła amerykańska oczywiście różni się od polskiej. Każdy uczeń wybiera sobie przedmioty, których chce się uczyć przez cały rok. Ja wybrałam:

  1. English III
  2. Psychology I (w drugim semestrze Sociology I)
  3. Algebra II Honours (uwierzcie mi, że Albegra II była po prostu za prosta)
  4. Spanish I (przedmiot moich marzeń!)
  5. US History
  6. Anatomy&Physiology (nie mogłam trafić lepiej)

Przedmioty mogą ulec zmianie w trakcie roku, ale raczej się to nie zdarza. Lekcje zaczynam o 8:30 i kończę o 14:40. Owszem, przerwy są krótkie- trwają ok. 5 minut, ale zawsze jest jeszcze lunch- 30 min. Lunch można sobie przynieść, ale można też kupić, choć mnie odstraszyłaby wielgaśna kolejka. A tak zdążę szybko zjeść i jeszcze mam czas na pójście do biblioteki i zrobienie pracy domowej z matmy, więc po powrocie do domu zwykle zostają mi tylko ewentualne wypracowania. Do szkoły prawie wszyscy jeżdżą samochodem, co powoduje korki na wjeździe i wyjeździe. Jesteśmy z Rainą w tej samej szkole- Buchholz High School (Go Bobcats!) i na razie to ona mnie podwozi. Reguły są dość luźne- należy ubierać się nie-wyzywająco, nie wolno chodzić ze słuchawkami (oprócz lunchu), można używać telefonów (jeśli nauczyciel pozwoli to czemu nie?), żuć gumę, a nauczyciela traktuje się bardziej jak starszego znajomego. Lekcje nie są trudne, a z testów bez większego uczenia się można dostać ‘A’. Nauczyciele uczą jak się uczyć, co jest bardzo pomocne. Zawsze trzeba mieć ze sobą tylko foldery albo segregatory, książki, a raczej cegły, można spokojnie zostawić w domu. BHS liczy sobie 2200 uczniów i 9 budynków, dlatego do domu wrócę z niezłą umiejętnością nawigowania bez mapy i przetrwania w tłumie.  Ludzi jest wszędzie mnóstwo, z każdą lekcją zmienia się grupę, więc tworzenie przyjaciół pewnie zajmie mi jeszcze chwilę, ale… nie jest źle!

 

RODZINA

Amie i Raina Barnard są moją pierwszą host rodziną. Są cudowne! System działania rodziny jest oparty na zaufaniu, więc nie miałam większego problemu z aklimatyzacją, bo w moim domu jest podobnie. Codziennie jemy razem kolację, a to czego nie zjemy zwykle dostaję na lunch. Raz na dwa tygodnie to ja gotuję kolację i jak na razie żyjemy. Czuję się tutaj dobrze, po prostu normalnie. Nasz dom położony jest około 15min jazdy samochodem od szkoły, w bardzo spokojnej okolicy. Stoi pod wielkim drzewem i ma ogródek. Ja za to mam swój własny pokój, a łazienkę dzielimy z Rainą. Oprócz tego mieszkamy z psem (Lena) i 2 kotami (Tommy i Lucy), a od niedawna mamy też 4 rybki. Raz w tygodniu jeździmy też na któryś z posiłków do dziadków, którzy mieszkają w pobliżu źródeł i mają dom z olbrzymim ogrodem. Drugą host rodzinę też już poznałam, podczas obiadu w domu Jan, ale przeprowadzam się do nich dopiero w styczniu.

 

FLORYDA

Floryda to miejsce wyjątkowo ciepłe- temperatura nie spada na razie poniżej 30st. C, ale jednocześnie wyjątkowo zmienne- burzowe chmury zwykle pojawiają się znienacka. Ale nieoczekiwanie… wiecznie jest mi zimno, ponieważ wszystko jest klimatyzowane- samochody, budynki, dosłownie wszystko.  Moim miastem jest Gainesville, położone w środkowej części półwyspu miasto uniwersyteckie. Trochę przypomina mi rodzinne Kielce. Jedyne co zaskakuje to olbrzymia ilość zieleni. Nie spodziewałam się zobaczyć jej tu aż tyle. Osiedla od drogi oddziela ściana lasu, nawet na szkolnym patio rosną drzewa. Mieszkamy dość daleko od plaży, ale za to blisko źródeł. Aha, i przez cały miesiąc nie widziałam jeszcze ani jednego aligatora.


 

ROTARY

Rotary Club of Gainesville to jeden z największych, o ile nie największy, klub na Florydzie. Wystąpienie i wręczenie proporczyka mojego rodzinnego klubu było więc dość stresujące, ale udało się! Wszyscy byli potem pod wrażeniem mojego ‘przemówienia’ i zapraszali w najbliższym czasie do wygłoszenia prezentacji o Polsce, co oczywiście z przyjemnością zrobię. Spotkania Rotary odbywają się we wtorki w porze lunchu. Oprócz mnie w Gainesville jest jeszcze tylko jeden wymieniec- Gabe z Brazylii, ale chodzimy do różnych liceów. Moja counselerka- Jan jest dla mnie trochę jak amerykańska babcia. W każdą środę odbiera mnie ze szkoły, jemy coś razem i omawiamy plany na najbliższy tydzień.

 

JĘZYK

Z angielskim nie jest źle, choć czasem trzeba mi coś powtórzyć i z 5 razy, ale takie moje prawo. Zwykle nie muszę nawet mówić, że jestem na wymianie, ludzie poznają to po moim akcencie. W szkole nie mam problemów- nauczyciele mówią głośno i wyraźnie. Choć wciąż kiedy jestem zmęczona mój mózg wyłącza tłumacza i wydaje mi się, że słyszę polski, albo po prostu ignoruję dźwięki.

 

To już chyba wszystko co chciałam i miałam napisać.

Na pytanie: JAK CI TAM? odpowiem: DOBRZE. Właściwie lepiej być nie mogło. Już teraz dziękuję wszystkim, którzy pozwolili mi na ten wyjazd- klubowi Rotary, a także moim rodzicom, którzy wspierali mnie na każdym etapie przygotowań.

 

Przygotowania się jednak skończyły i teraz czas to wszystko przeżyć

 

 

Więcej relacji tej osoby: