To ten dzień! 19 sierpnia 2016.

To ten dzień! 19 sierpnia 2016.

To ten dzień! 19 sierpnia 2016.

 

Wydawał się tak odległy, a jednak nadszedł. Dzisiaj opuszczam wszystkich, których  kochałam, wszystko co znałam. I choć jak to piszę, łzy lecą mi ciurkiem to wiem, że przede mną coś niezwykłego, co może się już więcej nie zdarzyć.

 

Jestem tak podekscytowana i zdenerwowana. Pierwszy raz w życiu lecę samolotem, a do tego sama, na rok, do Stanów Zjednoczonych. Mam nadzieję, że będzie to największa przygoda mojego życia 🙂

Z tych nerwów od razu po wejściu na pokład pobiegłam jako pierwsza do toalety 😂

Kontrolę przeszłam pomyślnie i nie miałam rewizji osobistej. Widocznie wyglądam bardzo nieszkodliwie i niewinnie 😊 Zgrywam taką twardą, niewzruszoną, ale będę tęsknić i w sumie już tęsknię, ale chodzi przecież o to, żeby się usamodzielnić, prawda?

 

 

6:20 Zaczynamy.

 

Siedzę dumnie w fotelu, a z głośników cały czas słychać niemieckie ostrzeżenia. Samolot bierze rozbieg. Odrywamy się od ziemi… Kierunek – Berlin.

 

Lotnisko w Berlinie chyba nie będzie należeć do moich ulubionych… Tak długich korytarzy nigdzie nie widziałam. Zwątpiłam czy w ogóle dojdę do „gate 88”. Masakra jakaś. W każdym razie wyszło na to, że prawie każdy jedzie do Chicago. I wszędzie pełno Polaków. Dlatego była ogromna kolejka do stoisk z kontrolą paszportów.

Bałam się trochę, bo najpierw babka z lotniska długo i wnikliwie przeglądała mój paszport i wizę, i przykleiła mi dużą czarną kropkę na karcie pokładowej, a potem stałam w kolejce i trafiłam na takiego dziwnego gościa w okienku. Myślałam, że będzie miał jakieś zastrzeżenia, ale wszystko poszło dobrze. Trzeba było przejść przez sklep, żeby trafić na „poczekalnię”. A tymczasem byłam w sklepie …

 

Gdy już usadowiłam się wygodnie na siedzeniu w poczekalni, przysiadła się do mnie starsza pani. Zaczęłyśmy rozmawiać raz po polsku, raz po angielsku. W sumie rozmawiało się nam świetnie 😍 Zaczęło się od tego, że spytała mnie czy reprezentuję Polskę, patrząc na moją bluzkę z wielkim napisem POLAND. Potem okazało się że jej mama pochodziła ze stanu Wisconsin, dokąd ja jadę. Powiedziała mi, że od Chicago do Racine jest jakieś 80 km. Jeszcze się nie orientuję w tych milach…

Rozmowa schodziła na przeróżne tematy – Polonii w Chicago, II wojny światowej, największych lotnisk. Zanim się obejrzałam ustawiła się kolejka do lotu do Chicago, więc razem poszłyśmy.

Nagle zaczepiła mnie młoda kobieta z dzieckiem. I mówiła że też była kiedyś na wymianie rotariańskiej. Leciała do Meksyku. Porozmawiałyśmy chwilę. Powiedziała, że to był jej najlepszy rok życia. Podbudowało mnie to na duchu. Pomaszerowałam dzielnie do ogroooomnego samolotu do działu C, po takich cudnych schodach.

 

Lecimy. Chicago – nadlatuję 😂

 

Jest 14:05 czasu europejskiego, ale 7:05 czasu amerykańskiego w Chicago. Kurczę, czuję się tak zmęczona jak po dniu w szkole z trzema matematykami pod rząd. A jest dopiero 7:05, bo przecież tą porą muszę żyć. Jest jakaś godzina po obiedzie (czytaj mus brokułowy, kurczak, marchewka + ser pleśniowy + krakersy + serek). Całkiem smaczne.

Ogólnie wszystko byłoby super, ale tak mnie nogi bolą… Jest tu za mało miejsca. Mam ochotę wstać i biec na 5 km, ale jedyne na co mnie stać – to 2-sekundowy spacer do toalety 😂 Siedzę jakby „pośrodku” samolotu, to znaczy siedzę w środkowym rzędzie, po prawej siedzi – na oko – 40-letni mężczyzna, a po lewej stronie siedzi Niemiec z 7-letnim dzieckiem. Tak bym chciała siedzieć przy oknie. Zrobiłabym tyle zdjęć… No, ale cóż.

Przysypiam czasami. Wtedy oczywiście omija mnie rozdawanie napojów.

Mój fotel chyba się zepsuł i nie chce się rozłożyć. Moim marzeniem jest teraz łóżko. Słucham sobie muzyki. Cóż tu ciekawego mają? – Adele, Pharrell Williams, Meghan Trainor, Sia – hmmm coś się wybierze.

Oglądałam przez chwilkę film Zodiak i Modern Family. Z jednej strony chcę już być na O’Hare International, a z drugiej – chcę tak lecieć bez końca… Jestem tak ciekawa, jak to wszystko się potoczy. Moje motto na ten rok: Said „yes” for everything 😎

Zostały 3 godz. 40 min. Temperatura poza samolotem to -61 F czyli -53 C. Lecimy 575 mph, czyli 926 km/h. Jesteśmy 11 km nad ziemią.

Drugi obiadek 😂 Parówki, coś jak ziemniaki z sosem + krakersiki włoskie + biały serek i ciastko oraz woda. Wszystko byłoby super, gdyby wszystko nie było na zimno… Nie wiem czy to był celowy zabieg.

17:00 Chcę już być na miejscu. Muszę się ruszyć. Jestem padnięta, ale nie chce mi się spać. Po prostu chciałabym wyciągnąć nogi, rozsiąść się gdzieś wygodnie, zmienić położenie. Ekran pokazuje, że samolot jest jeszcze kawałek  przed kanadyjską Sudbury. Już niedługo Ola, jeszcze 1,5 godziny.

 

 

Dzień przylotu, Chicago Piątek, 19 sierpnia 2016, godz. 11:30

 

Od razu ich poznałam… Tak się ucieszyłam. Wesołe, uśmiechnięte twarze… Moi „host parents”.

Dawn od razu do mnie pomachała. Czekali na mnie przez jakieś 20 minut w napięciu. Tyle stałam w kolejce do okienka „security”. Zeskanowali moje odciski palców i zrobili mi zdjęcie twarzy. Kiedy wreszcie, już bez stresu znalazłam swoją walizkę, przemknęło mi: co Ci host rodzice o mnie pomyślą…? Wyglądam okropnie po tych 12 godzinach podróży. No trudno 😂 Przeszłam przez drzwi i od razu do nich podeszłam.
Nie wiedziałam co zrobić i po prostu się rozpłakałam ze szczęścia, że ich widzę. Wpadłam w ramiona Dawn. Ona też zaczęła płakać. Mark powiedział: „How cutie…” Wpadłam w jego ramiona. Czułam jakbym znała tych ludzi  od lat. A zobaczyłam ich kilka sekund temu. Wzięli moje walizki. Pytali o podróż i różne inne kwestie. Jeszcze ciekły mi łzy, ale starałam się odpowiadać normalnie.

Wyszliśmy z AIRPORT CHICAGO i buchnął żar. Były 83F 😃, a ja byłam w długich czarnych leginsach i czarnej bluzce oraz marynarce. Mijaliśmy ogroooomne samochody, dodge and jeepy. W końcu wgramoliłam się do wielkiego białego auta. Używam tu specjalnie słowa „wgramoliłam”, bo auto było bardzo wysokie. Jechaliśmy przez godzinę do Franksville 😁 Drogi były bardzo szerokie, z białego asfaltu. Wszystko było inne. Znaki drogowe, samochody (wielkie, błyszczące ciężarówki).

 

Kiedy zobaczyłam swój dom – oniemiałam. Ogromny, biały, typowo amerykański. Z wielkim ogrodem, kilkuhektarowym trawnikiem, lasem oraz polem soi. W środku mnóstwo pokojów. Mogłabym się tu zgubić… Byłam tak podekscytowana … po prostu WOW.

Mój pokój przecudny i przestronny, z wielkim łóżkiem. Pierwszy posiłek to … nie, nie hamburger z McDonald’s, tylko sałatka owocowa i różowa lemoniada. I love it!

Rozpakowałam się, uwaga – DO WIELKIEJ WŁASNEJ GARDEROBY. Mam własną łazienkę 😍 Jestem w niebie. Ale jakby tego było mało – mam psa Lolę labradora i rudego kota Cosmo.

Wieczorem jechaliśmy wszyscy jeepem, który był bez dachu – taki terenowy kabriolet. Czułam się bosko. Jak najważniejsza osoba, ale co najfajniejsze jako część rodziny. Jako ich córka. Mam wrażenie, że gdy zamknę oczy, to wszystko zniknie.

 

Jedziemy i wiatr rozwiewa mi włosy. W powietrzu unosi się zapach traw i innej zieleniny. Coś niesamowitego. Jedziemy jakieś 0,5 godziny do Kenoshy. Parkujemy jeppa naprzeciwko „Lake Michigan”. Ono jest jak morze. Coś cudownego… idziemy do Beach House, aby świętować małżeństwo zawarte 29 lutego przez członków rodziny Marka.

 

Poznałam mnóstwo ludzi. Wszyscy są uśmiechnięci, pytają jak się nazywam, skąd pochodzę. „Everybody said like: nice to meet you”. To takie przyjemne. Jemy różne dobre jedzonko. Rozmawiam z wieloma ludźmi, opowiadam o swojej podróży. W drodze do domu zasypiam w jeppie. Budzę się jak dojeżdżamy do domu.

Poznaję Vinca, mojego strasznego brata. Od razu daje mi wielkiego „wisconsin hug” i całusa w głowę. Jakie to dziwne. Zupełnie jak prawdziwy starszy brat. Jest dopiero 21:00, ale ze względu na różnicę w czasie muszę iść spać. Wszyscy ściskają mnie na dobranoc. Mark powiedział do mnie: „Dobranoc”. To bardzo miłe z jego strony 😁 Biorę prysznic i kładę się na łóżku. Wysyłam parę zdjęć i filmów do rodziny i znajomych.

Zasypiam. Śni mi się, że Dawn mówi do mnie po polsku 😎

 

 

Sobota, 20 sierpnia 2016

 

Mam jeszcze zamknięte oczy, ale już nie śpię. Boję się, że gdy je otworzę, to wszystko zniknie…

A jednak – jestem w US. To po prostu niemożliwe.

Ubieram się i idę na górę. Tam czeka na mnie „typical american breakfast”, czyli jajecznica z bekonem, tost z dżemem i „orange juice”. Było pysznee!

Po śniadaniu dostaję od Dawn rozkład świąt i dni wolnych od szkoły „in this school year”.

Potem żegnam się z Vincem i jedziemy „to Smoleński Park – polish heritage”. Tam jest zlot harlejowców 😃 Jest małe „party or picnic”. Mnóstwo jedzenia, oczywiście barbacue.

Znów poznaję wielu ludzi. Dobrze mi się z nimi rozmawia. Mają kompletnie inną osobowość niż typowi Europejczycy. Są tak uśmiechnięci, życzą Ci wszystkiego dobrego, aż się chce z nimi być.

Pokazy motorów. Jazda z zamkniętymi oczami. Małżeństwa w średnim wieku jeżdżą razem na motorach. Taki widok to coś pięknego … jazda z przeszkodami. Po raz pierwszy jechałam z Markiem na motorze. Cudowne uczucie! Wiatr we włosach, nuta adrenaliny i rywalizacje.

 

Wygraliśmy z Markiem w „tennis balls”. Mark kierował, a ja musiałam zbierać piłki tenisowe ze słupów i układać je szybko tak, aby nie spadły. Wygrałam 30$ 😎 zabawy dla młodszych dzieci z pinata i innymi rywalizacjami. Świetnie było to wszystko obserwować.

Wszyscy gratulowali. Mówili: „Yeah, you was good Olka”. Host dad powiedział: „You are our star”.

Zaprzyjaźniłam się z małym Hemi, miły dzieciak.

 

Potem pojechałam razem z Dawn na pierwsze amerykańskie zakupy do Festival Market. Kupiłyśmy owoce, warzywa i inne potrzebne jedzenie na lunch ze znajomymi. Tutaj było wszystko… Oczywiście wszędzie amerykańskie flagi, nawet w supermarkecie.

Przy kasach miało się do wyboru „you bag” or „we bag”. Bardzo fajny pomysł. Chłopak, który pakował nasze zakupy zaczął ze mną rozmawiać o szkole, że on tez chodził do „Case High School”. Mówił, że nie wyglądam jakbym miała się bać szkoły i że wyglądam na mądrą. Ahhahah XD, dobre. Ciekawe czy to miała być zachęta do dalszych zakupów w Festival?

Wracając do domu rozmawiałam z host mamą o imigrantach, pytała się jak to jest w Toruniu i w Polsce. Rozmowa zeszła na terrorystów i wyjście UK z Unii Europejskiej. Wtedy już dojechałyśmy do domu. Mark zaczął robić lunch: czytaj kiełbaski i kurczaka z grilla. Przyjechali goście. Poznałam Caroline pochodzącą z Niemiec i Reneagan „half irish girl”. „Caroline is 17 and Reneagan is 15 and she will go with me to Case”. Długo rozmawiałyśmy, szczególnie ja z Caroline. Mogłam poruszyć z nią każdy, dosłownie każdy temat. Jadłyśmy i gadałyśmy. Nie zapomnę ojca Reneagan, który mnie spytał: „what type of a music do you listen”? Odpowiedziałam, że głównie R&B. Zapytał czy słucham Drake’a. Taaak uwielbiam😍, a on odpowiedział: „Because he call me on my cell phone”  😅😅 O nie… jaki suchar. Było bardzo miło. Wyjechali o 22:00.

Niedługo po tym, pożegnałam się z hostami. Mark powiedział mi, że bardzo się cieszy, że jestem częścią rodziny. Oni są po prostu kochani. Uściskali mnie na dobranoc i dali całusy.

I poszłam na dół.

Ten cudowny dzień tak szybko minął. Zobaczymy co czeka mnie jutro…

 

 

Niedziela, 21 sierpnia 2016

 

Na śniadanie – płatki proteinowe z „almond milk” 😍 i jabłuszko na zagryzkę.

Moi host rodzice nie chodzą do kościoła… to znaczy chodzą, ale tylko w święta, czyli pewnie pójdziemy najwcześniej w Boże Narodzenie. Hmmm, nie wiem co zrobić. Najbliższy kościół jest pewnie parę mil stąd. Czyli sama nie dojdę.

Po śniadaniu oglądaliśmy igrzyska w Rio. USA prawie wszędzie jest na podium. Wow. Przejrzałam parę gazet oznajmujących, że niedługo „pierwszy dzwonek”. Po raz pierwszy szczerze chcę iść  do szkoły 😂

Normalne jest to, że przeglądając gazetę natknęłam się na strony, gdzie broni jest do wyboru, do koloru. Chcesz model 60.22 marki Marlin za 149.99 $? Proszę bardzo – wystarczy pojechać do sklepu 😂

Na drugie śniadanie zjadłam borówki i jogurt light. Potem Mark wziął mnie na przejażdżkę po naszej 20-hektarowej posesji. Dwa pola soi, kawałek lasu, trawniki, ogrody. Coś cudownego  Bawiłam się z Lolą, chyba Cosmo nie za bardzo mnie lubi.

Potem pojechaliśmy po znajomych Marka i Dawn. Mieli genialnego psa, choć na początku się przestraszyłam. Kobieta miała tak wspaniały „american accent”, niczym Mark. Muzyka dla moich uszu 😍

Dostałam od niej prezenty – czapkę i rękawiczki na zimę i wkładki ciepłe do butów. To takie miłe 😘 Mam nadzieję, że przeżyję amerykańską zimę 😂 Jechaliśmy godzinę. Rozmowy kręciły się wokół mnie, wokół tego ile kalorii ma wino, polskich korzeni (zauważyłam, że tu prawie każdego dziadkowie pochodzili z Polski). Niektórzy znają po parę słów po polsku.

Kiedy w końcu dojechaliśmy do SUN PRAIRIE – bo myślałam że to się nie zdarzy – wyjechaliśmy  na ogromny parking, to znaczy wielki trawnik. Kupiliśmy bilety po 35$ i weszliśmy. Przywitał nas wielki baner: „Welcome to Angell Park Speedway!” Zza drzew wyłonił się tor wyścigowy dla samochodów. Hmmm, a na widowni były jedynie drewniane ławki. „So it looks so fun” 😁

Zarezerwowaliśmy sobie miejsce kocem. Poszliśmy przejść się po takich amerykańskich dożynkach. Mnóstwo różnych przedmiotów, słodyczy, hot dogów, pizz nawet mini zoo z krowami, świnkami morskimi, końmi. Ale my przyszliśmy kupić tradycyjne kolby kukurydzy, każda tylko po 2 $😂 To wielka tradycja w USA . Pyyyyszne. Oni po prostu uwielbiają wszystko jeść w wielkich ilościach. I to niestety po niektórych z nich widać.

Kukurydzę obiera się z kolby i macza ze wszystkich stron w kostkach masła, które leżą na stołach.  Dalej była wielka maszyna z kubeczkami soli. Amerykanie po prostu ubóstwiają sól. Pochodziliśmy trochę i wróciliśmy na miejsca. Na początku były same „exercises”. W powietrzu uniósł się zapach benzyny, opon i błota, które po chwili zamieniło się w kurzawę. Coś pięknego… głośno, ale cudnie.

 

W przerwie poszłam do toalety… Toaleta wyglądała jak boksy dla koni. A damska – jak boksy dla klaczy XD – OK, więc wracając do tematu… Wszystko zaczęło się o 20:00. Odśpiewanie hymnu. I jedziemy 😂

Były wypadki- psuły się samochody, dymiły, co było najciekawszym punktem programu 😁 Wygrał Stylinski – brzmi jakoś tak polsko, nieprawdaż? Ogólnie sztosss. Piasek w zębach i w oczach. I wszędzie. WSZĘDZIE 😍

W drodze powrotnej zasnęłam. Codziennie dawka tylu emocji… to jest po prostu niewyobrażalne 😉

 

 

Poniedziałek, 22 sierpnia 2016

 

Pobudka o 8:20. Zdrowe płatki i winogrona. Potem video-chat z przyjacielem – Wojtkiem.

O 10:15 zabrała mnie Dawn i pojechałyśmy, aby zarejestrować mnie do szkoły. Były niestety pewne komplikacje. Stałyśmy i czekałyśmy… no myślałam, że to się nie skończy. Następnie pojechałyśmy na lunch do Panera bread. Wzięłam „healthy salad with strawberry”. Ale nie była tylko z truskawkami, ale również z ananasem, mandarynkami i KURCZAKIEM. Naprawdę delicious… Polecam wszystkim, którzy nie chcą przytyć w Stanach. Wzięłyśmy lunch na wynos i pojechałyśmy do Multiproducts Company (MC) czyli firmy Dawn&Marka Patzke. Tam poznałam pełno miłych i serdecznych ludzi oraz córkę Patzków, czyli Tarhę.

Po lunchu Mark zabrał mnie do Sam’s Club czyli wielkiego marketu, gdzie wszystko jest w „family pack”. Boże, tyle słodyczy i tyle jedzenia w życiu nie widziałam… Były specjalne wózki dla ludzi zbyt grubych, żeby mogli jeździć nimi po sklepie. Nasze zakupy nie były zbyt zdrowe, ale i tak nieźle wyglądały w porównaniu do zakupów innych ludzi. Mark śmiał się ze mnie, że nie potrafiłam prowadzić wózka. Nie dość, że był ogromny to jeszcze mieliśmy całą górę jedzenia 😂

Po naszym powrocie do MC pojechałyśmy z Dawn do lekarza. Miał on sprawdzić moją sprawność fizyczną, abym mogła uczęszczać na szkolne „cross country” (bieganie) i „cheerleading” 😁

Po wypełnieniu mnóstwa papierów wreszcie mogłam pójść do lekarza. Oczywiście okazało się że wszystko jest w porządku 🙂 Wróciliśmy ponownie do MC i zabraliśmy Lolę.

W domu ja zrobiłam sobie herbatkę, a Dawn kawkę. Mówiła, że te toruńskie pierniki są obłędne.

Zaczęłam pisać bloga. Myślę że to dobry pomysł, żeby wszystko gdzieś uwiecznić… Tyle się dzieje, że potem sobie nie przypomnę.

Wieczorem Mark zrobił kolację – pastę, czyli makaron z kurczakiem i papryką z własnego ogródka oraz bułki z masłem czosnkowym. On jest najlepszym kucharzem na świecie 😎 To było tak dobre, że można by to było jeść i jeść, i jeść. Mniam 😅 Przy okazji oglądaliśmy American Warrior czy coś XD świetne show, a przy tym dużo napięcia w kibicowaniu 😂

Potem włączyłam zmywarkę, starłam blat kuchenny (a jest ogroooomny, więc był to wyczyn) i pościeraliśmy razem naczynia (śmieszkując przy tym).  Przy okazji starałam się zapamiętać, co i gdzie należy odkładać.

Następnie Dawn uczyła mnie trochę jak wyszukiwać dobre netfliksy w tv. Amerykanie w tv mają normalnie internet i mają tyle netfliksów, czyli takich darmowych filmów, że tylko można siedzieć, oglądać i jeść całymi dniami, co niektórzy robią, i to widać XD, ale ogólnie super sprawa.

Następnie moi hości bawili się z Lolą jak z dzieckiem w chowanego, ona bardzo to lubi. Śmiesznie to wyglądało 😊

Moja host mama pokazała mi również, gdzie w razie czego jest najbezpieczniejsze miejsce podczas tornada. I jest to o dziwo pokój telewizyjny w „piwnicy” 😂. Posiedzieliśmy tam z pół godziny słuchając ulubionych koncertów Dawn i Marka, czyli kawałków Princa, m.in. Purple rain. Naprawdę niezłe.

Oni są takim świetnym małżeństwem. Wszystko robią razem. Zainteresowania te same. Ten sam gust muzyczny. Coś niesamowitego. Też chcę mieć tak udane małżeństwo 😋

Pokazali mi pomieszczenie na boilery z ciepłą wodą. Potem uściskali mnie i powiedzieli, że naprawdę się cieszą że jestem z nimi. Są tacy kochani.

 

Naprawdę cudownie trafiłam. Lepiej nie mogłoby być!

 

 

Więcej relacji tej osoby: