Siatkówka, Homecoming week…

Siatkówka, Homecoming week…

Dziewiętnastego stycznia minie pięć miesięcy od mojego przyjazdu. Właśnie uświadomiłam sobie, dość dobitnie, że to już ponad połowa. Z każdym kolejnym dniem jest mi bliżej do powrotu niż do przyjazdu do Stanów. Myślę, że dla każdego wymieńca, który zaczyna zdawać sobie z tego sprawę, jest to szok. To jest coś surrealistycznego, coś nie dociera do pełni świadomości. Wymiana to jest przeżycie, które ciągnie się niemiłosiernie a jednocześnie mija zanim zdążymy się zorientować. Mam wrażenie, że gdy nastąpi wiosna, śnieg stopnieje, zacznę trenować softball i zmienię ostatni raz rodzinę, to zanim się obejrzę,  będę wsiadała w samolot i leciała do Polski.

Jesień upłynęła mi o wiele szybciej z treningami siatkówki. Pierwsze miesiące były dla mnie o wiele cięższe, niż mogłabym się spodziewać. Wydaję mi się, że adaptacja i zaczęcie normalnego funkcjonowania zaczęło się po mniej więcej 3 miesiącach. Nie wiem jakbym poradziła sobie bez codziennych treningów i weekendów spędzonych na meczach. Możliwość bycia częścią czegoś większego dała mi naprawdę wiele siły i satysfakcji. Poczucie jedności z drużyną dało mi otuchy, żeby próbować również innych sportów. Myślę, że gdyby nie siatkówka nie miałabym odwagi na próbowanie swoich sił w drużynie koszykarskiej (niewystarczające umiejętności uniemożliwiły mi jednak trenowanie koszykówki). Jednak te dobre wspomnienia z jesiennego sezonu (siatkówka) przeważyły nad moimi negatywnymi uczuciami po sezonie zimowym (koszykówka), dając mi wystarczająco siły, żeby uprzeć się jeszcze na sporty wiosenne (softball). Myślę, że każde kolejne wyzwanie sprawia, że staję się coraz bardziej i bardziej uparta, i nie odpuszczam już tak szybko, jak kiedyś zwykłam to robić. Na myśl od razu nasuwa mi się robienie piernikowych domków (gingerbread house) i mój domek, który zaczynałam od początku co najmniej 5 razy.

 

Moja senior night podczas której grałyśmy po raz ostatni homegame (szkolna gra)

 

Jestem bardzo wdzięczna za moją drużynę! To był dobry sezon.

Ważnym wydarzeniem w amerykańskim liceum jest tak zwany homecoming week. Jest to tydzień, podczas którego dzieją się różne fajne rzeczy w szkole (co szkoła, inne atrakcje), który zwieńczony jest szkolną potańcówką. Nasz tydzień składał się między innymi z przebierania się w szkole, parady, rozwalania vana, siatkarskich i footbalowych homegame, ogniska. Poniżej parę zdjęć z tego tygodnia.

 

 

Kolejnym ekscytującym przeżyciem było halloween, które jest świętem chyba tak samo istotnym jak święto dziękczynienia czy Bożego Narodzenia. Wszystkie domy były naprawdę solidnie przystrojone. Poszczęściło mi się, że mieszkałam wtedy  z 10 letnimi bliźniakami z adhd – mogłam się pod nich podpiąć i razem z nimi zbierać słodycze J Starszym dzieciakom nie wypada ponoć chodzić po domach w Halloween.

 

 

 

 

Między halloween a świętem dziękczynienia dane mi było spotkać się z wymieńcami w Buhl, czyli kilka godzin drogi ode mnie. Spędziliśmy naprawdę świetnie czas, żałuje że nie dane spotykać nam się częściej. Są jak rodzina .

 

Pod koniec listopada miało miejsce święto dziękczynienia. Ciężko mi jest to opisać z perspektywy amerykańskiej, więc opiszę opowiem to z perspektywy mormońskiej  – czyli tak, jak dane mi było spędzić ten dzień. Wiem, że większość ludzi zazwyczaj stara się spędzać święta w mniejszym, rodzinnym gronie, ale co jeżeli twojej rodziny nie można nazwać mniejszym gronem? Moja pierwsza host rodzina postanowiła spędzić święta z jak największą częścią rodziny, w ich rodzinnym miasteczku Rexburgu, 3 godziny od domu. Osób było koło stu, bardziej czuło się to jako imprezę niż święta. Jedzenie było wystawione na dwóch stołach, skąd każdy mógł go brać ile chce – w jednym słowie catering, tylko że robiony przez wiele rodzin bardziej aniżeli przez firmę. Ludzi było o wiele, wiele, za dużo. Wszyscy nosili naklejki ze swoimi imionami. Bo jak tu spamiętać swoich krewnych, kiedy ich tylu jest? Mała adnotacja: mormońskie rodziny przykładają bardzo duży nacisk na rodzinę i relacje z nią, ponieważ wierzą, że będą z nią żyli po śmierci w niebie. Z tego powodu większość mormońskich rodzin, które znam (a znam prawie same mormońskie rodziny), posiada co najmniej piątkę dzieci.

 

Mniej więcej kilka dni po święcie dziękczynienia musiałam zmienić rodzinę. Z jednej strony było mi bardzo ciężko, bo nie lubię zmian; ale z drugiej strony potrzebowałam czegoś nowego i byłam podekscytowana. Tak więc na początku grudnia przeprowadziłam się do drugiej rodziny, z piątką dzieci, ale jedynie z dwójką która jeszcze nie opuściła rodzinnego gniazda. Sarah ma 16 lat a Olivia 18, ale jest upośledzona umysłowo, i zachowuje się o wiele, wiele młodziej J Przerażenie związane z wizją spędzania świąt Bożego Narodzenia z obcymi mi ludźmi ustąpiło po paru dniach, gdy zaczęłam się czuć z drugą host rodziną swobodniej niż kiedykolwiek czułam się z pierwszą. W połowie grudnia przyjechał ich syn ze swoją ciężarną żoną, zamierzając zostać do końca miesiąca. Czas świąteczny upłynął mi w fantastycznej, rodzinnej atmosferze. Graliśmy dużo w gry, oglądaliśmy filmy i spędzaliśmy wiele czasu razem. Nie odczuwałam nawet, że jestem kimś obcym, chwilowym. W wigilię chyba zaprzestałam usilnie próbować stworzyć sobie polskie święta w Ameryce. Zaakceptowałam to, że jestem gdzie jestem, i że nie ma siły się temu opierać. Pogodziłam się z tym, że moje tegoroczne święta nie są zwyczajne, i nie ma sensu próbować ich takimi tworzyć. W ten sposób spędziliśmy wigilię na zjeżdżaniu na ślizgawce, którą postawiliśmy w ogrodzie (tak właśnie, w ogrodzie!) i oglądaniu filmów. Wigilijne, polskie potrawy przygotowane przeze mnie zjedliśmy wraz z resztą amerykańskiego obiadu Bożo Narodzeniowego. Moje paszteciki ginęły gdzieś między indykiem a puree ziemniaczanym. I wcale nie czułam się z tego powodu źle.

 

Dwudziestego szóstego grudnia, kiedy wraz z host tatą i host bratem wróciliśmy z nart, choinki już nie było.

Sylwestra spędziłam za to w Boise (stolicy Idaho) wraz z innymi wymieńcami. To były świetne 3 dni, podczas których poznałam trochę miasto i nasyciłam się moimi światowymi przyjaciółmi na co najmniej miesiąc (do spotkania w McCallu pod koniec stycznia). Z nocy z 31 grudnia na 1 stycznia mieliśmy okazję bawić się w dobrym towarzystwie, przy fajerwerkach i opuszczającym się na dźwigu ziemniaku (tak, olbrzymim ziemniaku; Idaho słynie właśnie z nich). Niczego więcej mi nie było trzeba.

 

Tak póki co mija mi moja wymiana. Z każdym kolejnym dniem jest lepiej. Każdy kolejny dzień sprawia mi coraz więcej radości a jednocześnie przybliża mnie coraz bardziej do powrotu. Muszę maksymalnie wykorzystać pozostające mi 5 miesięcy.

Więcej szczegółowych relacji na:  https://americaexchange.wordpress.com/

 

Więcej relacji tej osoby: