Przylot, szkoła i pierwsze dni.

Przylot, szkoła i pierwsze dni.

A więc to już (szczerze to nie pamiętam ile już tu jestem) od mojego przyjazdu. Czas wzlotów i upadków. Nie zawsze jest kolorowo, np gdy zapomni się lunchu do szkoły. Śmiej się, śmiej, czytelniku, ale w kraju z tak rozwiniętą kulturą jedzenia lunchy to nie przeżyjesz długo bez drugiego śniadania (użyłem tylko dlatego żeby nie powtarzać „lunch” hehe). Pośmialiśmy się, super! Teraz czas na pierwszą poważną, powtarzam, poważną, relacje.

 

1. Przylot

Przylot bez fajerwerków. Powitane, poklepane, jedziemy do domu.

Za to sam lot to dopiero były fajerwerki, takie z pompą. Zacznijmy od tego, że leciałem z moją serdeczną koleżanką, przyjaciółką, a może i przyszła żoną Julką Kubić. Pożegnałem swoją rodzinę i dwóch przyjaciół. Zgrabna piona i po sprawie. Oczywiście poczekałem, bo wiecie… dziewczyny trochę dłużej się żegnają. Ogólnie dużo rzeczy robią dłużej, ale teraz nie o tym. Przejście przez kontrolę osobistą. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że to się zaczyna. Mały shopping: woda, poduszka. No to lecimy! Nie tak prędko. Jakie miejsca mogliśmy dostać?

  • nie obok siebie
  • na końcu samolotu przy łazience
  • bez telewizorków, jakaś bieda (apki na telefon były przynajmniej)

No super, wszystko naraz. Popytaliśmy się trochę ludzi, udało nam się usiąść koło siebie i zatopić w interesujących konwersacjach typu: „masz już prezentacje? nie? ja też nie.”. W między czasie ktoś przełożył mój plecak do innej szafki… Na szczęście z małą pomocą udało mi się go znaleźć. Wyciągnąłem laptopa, by po chwili zorientować się, że moje gniazdko nie działa. Lot minął w miarę szybko, ale takiego lądowania w życiu nie przeżyłem. Otuchy nie dodawało to, że stewardessy, które miały miejsca obok nas, mówiły to samo co myślałem (czytaj poprzednie zdanie) na głos. Oczywiście nie dałem nic po sobie poznać przy trzęsącej się Julce. Jako mężczyzna musiałem pokazać zimną krew. „Jula, co ty? Boisz się? hehe”. Wewnątrz mnie jednak cały czas coś pękało. Trudne lądowanie było spowodowane silnym wiatrem w Toronto (tam mieliśmy przesiadki). Mówiąc silny mam na myśli taki wiatr, że odwołali nasze loty. Gdybym miał opisać wszystko co się wydarzyło na tym lotnisku to dużo bym napisał. Za dużo, dlatego specjalnie dla was punkty:

  • 1. odwołane loty, co teraz?
  • 2. nikt nie wie co się dzieje (połowa lotniska)
  • 3. poznaj Ukrainkę co nie zna słowa po angielsku, ale zna polski (z Julką mamy dobre serce no to przyłączyła się do nas)
  • 4. poznaj babcię z Japonii co zna angielski, ale jest po prostu zagubiona (dołącza do waszej grupy)
  • 5. powiedziano nam że mamy iść „gdzieś tam”
  • 6. żeby iść „gdzieś tam” trzeba wyjść z miejsca gdzie bierze się bagaże
  • 7. na granicy wyjścia z tej hali dowiadujemy się od celników że jak wyjdziemy nie możemy wrócić po bagaże
  • 8. babcia przekroczyła linie, nie może wrócić
  • 9. próbuję ją zatrzymać powiedzieć żeby wróciła, sytuacja napięta jak na granicy Korea Pn i Pd, celnicy zatrzymują mnie i mówię, że nie mogę przejść
  • 10. babcia stracona zostaliśmy w trójkę, weźmy bagaże
  • 11. 2h szukania bagażu Julki, zgubili Kanadole fajtłapy
  • 12. bagaż podobno jest gdzieś na lotnisku, wyślą go ze zmienionym lotem Julki
  • 13. 2h szukania kogoś kto powie nam co mamy robić, kiedy następny lot (jakby ktoś się zgubił na lotnisku w Toronto to piszcie, znam na pamięć, odsyłali nas z jednego końca na drugi cały czas, od okienka do okienka)
  • 14. kończy się na tym, że trzeba gdzieś zadzwonić
  • 15. 30 min czekania na wolną linie
  • 16. 1h w kolejce po hotel bo mój lot jest następnego dnia o 21:00, Julki coś około 10:00

Duży skrót bo jakbym zaczął wszystko pisać to jeszcze by film nakręcili. Co wtedy? Nie wiem i się nie dowiem.

Tak przekoczowałem cały następny dzień na lotnisku czekając na mój lot.

 

Tu śniadanko z hotelu, proszę bardzo!

 

Prawie wyszło tak, że nie było miejsca dla mnie w tym nowym samolocie, ale ktoś się nie zjawił. Dobrze, bo bym im taki raban zrobił, że do końca życia by zapamiętali „polishguy’a”.

 

Aaaa i jeszcze żeby odpocząć od tego zamętu z biletami przed lotem postanowiłem coś zjeść. Zamówiłem burgera i onion rings. Nie wiedziałem, że podatek nie jest wliczony w cenę (jak  mogli wymyślić tai głupi system) zabrakło mi DOLARA. Kanadyjczycy znani ze swojej uprzejmości nie zawiedli i tym razem. Pani która siedziała niedaleko mnie, dołożyła mi się do rachunku! Swoją drogą ten burger i rings to były najgorsze rzeczy jakie w życiu jadłem nie polecam burgerów na lotnisku w Toronto! ( ͡° ͜ʖ ͡°).

 

2. Pierwsze dni 

Zniwelowanie jet laga trwało 4 dni. Wyobraźcie sobie, końcówka wakacji, ciepłe dni, życie jak w bajce. Moja host rodzina jest naprawdę super i pozabierali mnie do wielu ciekawych miejsc. Spróbowałem nart wodnych, byłem na rekonstrukcji wojny recesyjnej, zwiedziłem Cleveland (mieszkam obok w Hudson). Wybrałem przedmioty z moim rotary i szkolnym counselorem. Zawsze było coś do roboty. Moja rodzina wyrządziła imprezkę na moją cześć.

Poznałem trochę ludzi przed rokiem szkolnym. Moja młodsza siostra, Moira, już wtedy zaczęła mnie nienawidzić za to starsza, Nina, która ma zespół Downa jest moim najlepszym ziomalem i najsłodszą dziewczyną jaką w życiu spotkałem.

 

3. Szkoła 

Szkoła jest ogromna i mimo że wybudowana w 1992 roku wygląda jakby oddano ją do użytku tydzień temu. O wiele bardziej podoba mi się tu podejście do nauczania. Bardzo praktyczne, dużo rzeczy robimy sami. Nauczyciele są nie do opisania, równie dobrze mogliby być twoimi znajomymi, tacy są świetni. Na fizykę czekam cały dzień tylko po to by posłuchać opowieści Mr. Goldena. Ehhhh fajnie fajnie, ale o wszystkim po opowiadam wam w kolejnej części dokładniej. Uznajmy, że ta relacja to taki wstęp! Macie tutaj zdjęcie mnie i Cameron z którą poszedłem na homecoming (taka impreza szkolna tańce itp).

 

Więcej relacji tej osoby: