Właśnie zaczynam drugi miesiąc wymiany, mogłabym powiedzieć, że czas szybko zleciał, ale w zasadzie tak nie było. Mam wrażenie, że te pierwsze 4 tygodnie są najtrudniejsze i człowiek stara się zapamiętać każdy najmniejszy moment oraz sprawić, żeby względnie poczuć się jak w domu.
Co mnie zaskoczylo?
Jest wiele rzeczy, które w pierwszym tygodniu sprawiły, że zrobiłam wielkie „WOW”. W internecie nie znajdziemy wiele informacji o Australii i sposobie życia jej mieszkańców. Myślimy Australia i widzimy plaże, surferów, straszne zwierzęta i Uluru. Ale co z resztą?
Lewostronny ruch to trudny temat,przynajmniej dla mnie. Do teraz panicznie boje się wsiąść na rower, a przejście przez większe skrzyżowanie to nielada wyzwanie. Przestawienie się ze strony prawej na lewą było trudne i wciąż wprawia mój mózg w dość sporą konsternację. Kiedy rano znowu probuję wsiąść do auta od strony kierowcy, host rodzina zawsze odpowiada zdaniem „To co, prowadzisz dzisiaj?”
Tutaj mam wrażenie, jakby każdego interesowało moje życie. Z tzw. Smalltalk spotkamy się na każdym kroku: czy to w sklepie, na poczcie, basenie czy szkole. Ludzie zwyczajnie nie mówią „dzień dobry”, zamiast tego używają zwrotów: „Co u ciebie?”, „Jak twoje życie” lub „Jak idzie?”. Na początku wydawało mi się to irytujące i trochę nieszczere, bo przecież wiemy, że sprzedawca nie zawsze jest zainteresowany naszym życiem prywatny, a na pytanie „Jak tam u ciebie” zwyczajnie nie wypada odpowiedzieć „Źle.”. Po pewnym czasie przyzwyczaiłam się jednak i teraz nie mam żadnych problemów ze spontanicznymi rozmowami.
Tradycyjna architektura w Queensland jest piękna i drewniana. W tego typu domach mieszka większość ludzi w moim miasteczku.
Zwierzęta
Wciąż mamy zimę, więc podobno najgorsze dopiero przede mną. Nie widziałam jeszcze żadnych węży, ale krajobraz tutaj jest pełny rożnego rodzaju interesującch kreatur i z pewnością nie ogranicza się tylko do węży. Do tej pory zostałam pogryziona przez mrówki, widziałam w kuchni karalucha wielkości połowy dłoni(to normalne), znalazłam we włosach pająka, do pokoju wleciał mi latający prusak oraz zaatakował mnie terytorisalny ptak Magpie (później dowiedziałam się, że najbardziej „nie lubią” rowerzystów, a wtedy właśnie jechałam na rowerze…).
Jedzenie
Czasami mam wrażenie, że „australijska kultura” opiera się tylko na słynnych produktach spożywczych, których nie znajdziecie nigdzie indziej na świecie. Trzeba jednak przyznać, że do najzdrowszych one nie należą i w tym aspekcie zgadzają się ze mną moi wszyscy australijscy znajomi. Kilka przykładów kultowych produktow spożywczych:
‘Vegemite’ to słynna australijska pasta do smarowania tostów. Na tosta nakładamy masło i cienką warstwę wegimite. Trzeba uważać, żeby nie przesadzić, bo smarowidło jest potwornie słone.
‘Tim Tam’ (‘Tim tams’) to kruche ciasteczka oblane czekoladą. Na sklepowych półkach znajdziemy je w przeróżnych rozmiarach i wariacjach smakowych. Można powiedzieć, że TimTams są dla Australijczyków jak Oreo dla Amerykanów. Może to wina historii, które je otaczają, ale jakby na to nie patrzeć, te niewinne ciasteczka mają coś w sobie i smakują inaczej niż wszystkie, które jadłam do tej pory.
‘Lamington’ to miękkie i mokre ciasto bez nadzienia, w pewnym sensie podobne do naszej babki wielkanocnej, ale polane czekoladą i obficie obsypane wiórkami kokosowymi. Jest bardzo popularne. Każdego dnia stanowi drugie śniadanie wielu uczniów w całym kraju no i sprzedają je także w naszym szkolnym sklepiku 😊
Temperatura
Przez pierwszy tydzień w nocy było BARDZO zimno. Pewnie się teraz zaśmiejecie, bo to przecież AUSTRALIA, a Queensland to tzw. „słoneczny stan”… ale w nocy w zimie temperatura potrafi spaść nawet do 2 stopni Celsjusza, mimo iż w dzień smażymy się w 30 stopniowym słońcu..
Dużym zaskoczeniem był fakt, że domy w Australii (przynajmniej w moim stanie) domy nie są ocieplane, ani ogrzewane. Pojęcie grzejnika, który jest połączony ze ścianą na stałe, nie istnieje.
Szkoła
Australijska szkoła funkcjonuje na innych zasadach niż polska. Przyjechałam do Hervey Bay w lipcu i mam już za sobą cały sierpień ciężkiej pracy, bo szkoła tutaj, wbrew pozorom, wcale nie jest taka łatwa jak niektórym mogłoby się wydawać..-myślę, że ma na to także wpływ, że wylądowałam w dobrej prywatnej szkole.
Rok szkolny zaczyna się w styczniu i jest podzielony na cztery semestry, które mają 10 tygodni – dużo też zależy od stanu, w którym chodzisz do szkoły. Moje następne wakacje (chociaż dopiero zaczął się wrzesień) są za miesiąc i również miesiąc będą trwać. Przedmioty, które wybrałam to chemia, drama, visual art i PE. Matematyka i angielski są obowiązkowe. Szkoła zaczyna się o 8:25 i kończy o 15:15 każdego dnia, dla wszystkich uczniów. Każda lekcja ma pół godziny i na ogół są w blokach po dwie lekcje. W ciągu dnia mamy dwie przerwy. Pierwsza półgodzinna przerwa to „Morning tea” około godziny 10, natomiast druga to lunch, który trwa całą godzinę od 13:10. Jedna z rzeczy, która bardziej zaskoczyła mnie w tutejszej szkole to fakt, że wszyscy bez wyjątków biorą lunch i drugie śniadanie z domu.
W porannych godzinach, przed lekcjami, kiedy w szkole nie ma jeszcze takiego ruchu, możemy zobaczyć kangury, duuużo kangurów. To. Był. Szok. Najzabawniejsze jest to, że oni wszyscy mówią o tym z takim spokojem i brakiem podekscytowania, kiedy dla mnie jest to coś zupełnie nie do pomyślenia i naprawdę jestem zachwycona.
Sklepik szkolny funkcjonuje, ale ceny są trochę z kosmosu no i w większości znajdziemy tam fastfoody. Dla przykładu za małą kawę rozpuszczalną w takim sklepiku zapłacimy ok. 13zł.
Lekcje są prowadzone w inny sposób niż w Polsce. Pracujemy na laptopach i w systemie szkoły możemy znaleźć wszystkie potrzebne do lekcji materiały. Oprócz teorii, szkoła kładzie duży nacisk na praktykę. Lekcje chemii to często ciąg skomplikowanych eksperymentów, które czasami naprawdę mnie przerażają, ale tutaj nikt się niczego nie obawia.
A na WFie gramy w golfa…
Jeżeli chodzi o muzykę, to nie ma tutaj czegoś takiego jak „szkoła muzyczna”. W każdej szkole istnieje możliwość wybrania muzyki jako przedmiotu, a wachlarz instrumentów, na których można uczyć się grać jest naprawdę olbrzymi. Kiedy weszłam po raz pierwszy do klasy muzycznej poczułam się jak we śnie. Wyposażenie tej części szkoły jest naprawdę zadziwiające.
Obecnie gram na skrzypcach w szkolnej orkiestrze, a także „senior assemble” oraz jestem częścią szkolnego chóru, z którym miałam już przyjemność wziąć udział w jednym konkursie. Co prawda nie wygraliśmy, ale to doświadczenie było bardzo cenne. Warto nadmienić, że cały konkurs organizowany był przez mój host Club – Hervey Bay Sunrise. 😊.
Ogromnym zaskoczeniem były też mundurki, których to prawda, spodziewałam się, ale nie aż w takim stopniu…
Zacznijmy od tego, że w mojej szkole – Fraser Coast Anglican College, w każdym tygodniu, w zależności od dnia i okazji obowiązują trzy rodzaje mundurków. Pierwszy nich to tzw. mundurek „dzienny” składający się z niebieskiej koszuli z gładkim krawatem, krótkiej spodnio-spódnicy i „dziennych skarpetek”. Mundurek dzienny nosimy w poniedziałek, wtorek, czwartek i piątek.
Następnie mamy mundurek „galowy” składający się z białej koszuli i dłuższego krawatu (tym razem z logiem szkoły), długiej spódnicy i ciemnoniebieskich podkolanówek. Mundurki galowe nosimy w środy.
Do każdego z tych dwóch rodzajów mundurków musimy mieć „szkolne” czarne napastowane buty i „szkolny” kapelusz z króliczego futra (oczywiście wszystko „Made in Australia”).
Trzecim rodzajem mundurku jest mundurek sportowy, który musimy ubierać na lekcje WF-u lub międzyszkolne rozgrywki sportowe. Składają się na niego spodenki z logiem szkoły, sportowa koszulka polo, sportowe skarpetki (inne od tych z normalnego mundurku) i dowolne buty.
Cała szkoła podzielona jest na cztery domy (Orions, Andromeda, Centurio..), ktore w trakcie roku rywalizują ze sobą na rozmaitych płaszczyznach np. Sport czy nauka. Każdy dom ma swojego kapitana i prefektów, ale tego systemu jeszcze do końca nie zgłębiłam, więc nie znam ich obowiązków. Pod koniec roku wszystkie punkty sa zliczane, a zwycięski dom wygrywa coś na kształt „Pucharu domów” w Hogwarce 😉 Ja zostałam przydzielona do domu „Orions”. Kiedy rywalizujemy, ubieramy koszulki z logiwm i w kolorach domu, do którego przynależymy. Jakby tak na to spojrzeć, to jednak mamy cztery rodzaje mundurków, a nie trzy..
„Nie jest dziewnie. Jest po prostu innaczej.” -powiedziała do mnie moja counselor pierwszego dnia, podczas powitania na lotnisku, ale nawet powtarzając sobie w głowie tą sentencję kilka razy dziennie, czasami po prostu nie mogę zmyć z twarz wyrazu zdziwnienia i znajomi z klasy pytają się, co zaskoczyło mnie tym razem.
Rodzina
Z host rodziną rozumiem się bardzo dobrze. Mieszkam w domu z host rodzicami i piętnastoletnim host bratem, który chodzi do tej samej szkoły, co ja. Mam swój pokój i łazienkę i podwożą mnie codziennie do szkoły. Moja host mama ma cudowny sklepis z kawą i książkami zaraz przy oceanie. Często siedzę tam po szkole i w weekendy.
Rotary
Członkowie mojego host clubu są bardzo otwarci, mili i uprzejmi. Na „dzień dobry” dostałam kalendarz, do którego wpisują się osoby, które robią w poszczególnych dniach coś ciekawego i chciałyby dzielić te przeżycia ze mną. Uważam, że to kochane i bardzo miłe z ich strony.
Na zdjęciu moja counselor Heidi i ja.
Rotary Club of Hervey Bay Sunrise jest klubem śniadaniowym, co oznacza, że spotykaja się co tydzień (czwartek) o godzinie 6:00 rano. Każde spotkanie trwa dwie godziny i rozpoczyna się śniadaniem. Jestem z siebie niezmiernie dumna, ponieważ od początku mojej wymiany (a jak już wcześniej wspominałam, jestem tu ponad miesiąc) nie opuściłam ani jednego spotkania Rotary.
Tydzień temu zrobiłam moją pierwszą prezentację o sobie i o Polsce. Na tę okazję własnoręcznie zrobiłam i ugotowałam też pierogi, którymi poczęstowałam moją widownię. Czasami podczas spotkań jestem proszona, aby opowiedzieć coś o sobie, jak radzę sobie na wymianie i jakie robię postępy np. W szkole czy w zawieraniu nowych znajomości. Na ostatnim zdjęciu jestem z Cate – prezydent klubu, a zarazem moją host mamą.
10 sierpnia miałam również przyjemność sprzedawać razem z Rotary bilety na organizowany w moim mieście „Seafood Festival”. W wydarzenie zaangażował się też klub interact działający przy mojej szkole, którego członkiem jestem od niedawna.
Integracja z innymi studentami wymiany
Jestem już po pierwszym wyjeździe integracyjnym z innymi studentami wymiany, który mial miejsce w Tannum Sands – czyli miejscowości oddalonej około 4 godziny jazdy autem od Hervey Bay. Spędziliśmy razem wspaniały weekend, rozmawiając o życu w Australii, możliwych niebezpieczeństwach, poznając przyszłych ‘wymieńców’ z Australii i przede wszystkim – integrując się (i wspólnie gotując wszystkie posilki!). W moim dystrykcie jest 10 studentów wymiany. W Hervey Bay oprócz mnie jest jescze Vali z Czech, ale chodzimy do różnych szkół. Mimo to spędzamy razem dużo czasu w weekendy.
Czas wolny
Jako że szkoła kończy się o 15:15, w domu jestem około 15:40. Mimo to nie mam dużo czasu na aktywności poza domem. Zaczyna ściemniać się już o 17, a o 18 będzie już całkowicie ciemno. Większość dodatkowych aktywności ludzi wykonują rano- przed szkołą czy pracą. Większość nastolatków pracuje po szkole, w weekendy są to praktycznie wszyscy z mojej klasy. Tutaj ludzie zaczynają chodzić do pracy w wielu 15/16 lat, więc nie ma szans na „spotkania” po szkole. Poza tym, wszyscy mieszkamy daleko od siebie.
Czasami po szkolę chodzę na plażę, żeby oglądać zachody słońca. To wszystko wydaje się takie niewiarygodne i odrealnione. Tu jest zbyt pięknie!
Ostatnio postanowiłam spełnić swoje marzenie i zapisać się na jogę. Zrobiłam to i teraz w każdą środę o 6:30 dzielnie maszeruję na zajęcia. Ciężko mi uwierzyć, że w tak krótkim okresie czasu człowiek jest w stanie całkowicie zmienić swój dotychczasowy rytm dnia.
Zaczęłam też więcej czytać, więcej niż w tamtym roku. Przez to, że większość pracy wykonujemy w szkole i praktycznie nie dostajemy zadań domowych, jest czas na skupienie się na sobie. Bardzo podoba mi się ta zmiana. Wakacje za niecały miesiąc, a mój challenge na ten moment to przeczytać calego Harrego Pottera do ich końca, oczywiście po angielsku 😊 Trzymajcie kciuki.